W przeddzień Światowego Dnia Chorego z kapelanem pracującym w Wojewódzkim Szpitaliku Dziecięcym w Kielcach - ks. Sylwestrem Iwanem - o posłudze małym pacjentom rozmawia Katarzyna Dobrowolska
Katarzyna Dobrowolska: - Czego oczekuje mały pacjent od opiekunów i osób pielęgnujących go w chorobie?
Ks. Sylwester Iwan: - Choroba, w szczególności ta ciężka, przewlekła wpływa bardzo destrukcyjnie na dziecko i na jego rodzinę. Mały człowiek dotkliwie i boleśnie znosi izolację od swoich kolegów i koleżanek, od szkoły. W szpitalu przebywają pacjenci od wieku niemowlęcego do osiemnastego roku życia. Dziecko nie może się swobodnie bawić, biegać, zwyczajnie żyć. Czasem nawet przez kilka miesięcy chore ogląda świat przez szybę. Trzeba mu stworzyć ten najbardziej normalny klimat, który będzie przypominał jego dom i podwórko, jego dziecięcy świat. Trzeba znaleźć sposób, by zrozumieć i wejść w świat dziecka, stać się przyjacielem jego i jego rodziców. Szczególnie boleśnie odczuwa chorobę dziecko, którego nikt z różnych przyczyn nie odwiedza, które napotyka na obojętność.
Mali pacjenci i ich rodzice oczekują przede wszystkim nadziei i otuchy, wyrozumiałości. Moim zadaniem jako kapelana jest otoczenie troską i wsparciem duchowym dzieci i ich rodziców, Sprawuję dla nich Mszę św., nabożeństwa, udzielam sakramentu chrztu, Komunii św., spowiadam i namaszczam. Prowadzę także katechezę w szpitalnej szkole. Pacjenci i ich rodziny potrzebują także zwyczajnej rozmowy i obecności.
Reklama
- Trudne chwile, długie leczenie, stres, ból fizyczny i psychiczny, badania, zabiegi są bardzo uciążliwe dla dzieci. Potrzebna jest możliwość odreagowania i zapomnienia o chorobie. Po to właśnie są wolontariusze, z którymi Ksiądz współpracuje.
- Jest to młodzież ze Szkolnego Koła Caritas działającego w Zespole Szkół Katolickich Diecezji Kieleckiej im. Stanisława Kostki w Kielcach wraz z opiekunem p. Iwoną Zielonką. Uczniowie odwiedzają systematycznie dzieci także z okazji Mikołaja, Dnia Dziecka, w Światowy Dzień Chorego. Przynoszą upominki, czytają im książki, organizują przedstawienia teatralne, śpiewają, prowadzą zajęcia plastyczne. Dzieci rysują, malują, lepią z masy solnej różne przedmioty. Zajęcia z wolontariuszami są także bardzo ważną formą terapii dla dzieci. Sporo wspaniałej i wrażliwej młodzieży chętnie angażuje się w taką pracę. We wrześniu i październiku ubiegłego roku w Kielcach przebywała grupa wolontariuszy z Francji ze Stowarzyszenia „Amicus”. Młodzi odwiedzali małych pacjentów, i spędzali z nimi twórczo czas. Wnosili do szpitala wiele ciepła, radości i zabawy. W maju ubiegłego roku podobna grupa przyjechała z Włoch. Te wizyty będą kontynuowane.
- Co dla Księdza jest najtrudniejsze w pracy kapelana?
- Z pewnością towarzyszenie rodzicom odchodzącego dziecka, trwanie z nimi do końca. To najbardziej bolesne momenty. Mali pacjenci liczą się z możliwością śmierci. Nie da się oszukać dziecka, nie da się grać przy dziecku.
- Pytają „dlaczego”? Co Ksiądz wtedy stara się powiedzieć?
Reklama
- Niedopuszczalna jest postawa bawienia się w omnibusa, wymądrzania się, że oto zna się odpowiedzi na wszystkie pytania, postawa pouczania jak trzeba znosić chorobę i śmierć. Dziecko czasem prosi: „niech ksiądz przy mnie zostanie, bo bardzo się boję”.
- Czego mali pacjenci uczą Księdza?
- Uczą mnie pokory wobec życia i tajemnicy cierpienia szczególnie niewinnych, dystansu wobec codzienności. Trzeba też mieć świadomość - jak powiedziała św. Joanna Beretta Molla, że „kto dotyka ciała pacjenta, dotyka ciała Chrystusa”. Ma o tym pamiętać ksiądz, lekarz, pielęgniarka, personel.
Często dostrzegam wielką dojrzałość u chorych dzieci, ocieram się o metafizykę. Pamiętam nastolatka, który przeżył poważny wypadek. Zginęli jego najbliżsi. Mówił, że przez cały czas, kiedy oczekiwał na pomoc, czuł, że ktoś trzyma go za rękę, choć nikogo fizycznie przy nim w tym momencie nie było. Po wypadku przeżył moment niesamowitej zmiany duchowej.
Choroba dziecka bardzo także wpływa na rodziców. Cierpienie nierzadko otwiera ich na nowe wartości. Zwłaszcza rodzice, którzy utracili dziecko, starają się żyć inaczej. Angażują się w pomoc dla innych, w wolontariat, w fundacje i stowarzyszenia. Pragną usensownić cierpienie czy odejście swojego dziecka.
- Mają poczucie, że ta wielka strata, jaką ponieśli wtedy, nie idzie na marne? A Ksiądz jak to tłumaczy?
- W marcu ubiegłego roku odbyła się w Kielcach konferencja „Ból, cierpienie, nadzieja”. Usłyszałem wtedy słowa, które głęboko zapadły mi w serce, prelegent powiedział, że „powinniśmy zdawać sobie sprawę, że każde chore dziecko cierpi również za nas. Łączy się z cierpieniem Chrystusa dla zbawienia wszystkich”. Pamiętam o tym, gdy staję przy łóżku chorego.
„Księciem egzegetów” św. Hieronim został nazwany w jednym z dokumentów kościelnych (encyklika Benedykta XV, „Spiritus Paraclitus”). W tym
samym dokumencie określa się św. Hieronima także mianem „męża szczególnie katolickiego”, „niezwykłego znawcy Bożego prawa”, „nauczyciela dobrych obyczajów”, „wielkiego
doktora”, „świętego doktora” itp.
Św. Hieronim urodził się ok. roku 345, w miasteczku Strydonie położonym niedaleko dzisiejszej Lubliany, stolicy Słowenii. Pierwsze nauki pobierał w rodzinnym Strydonie, a na
specjalistyczne studia z retoryki udał się do Rzymu, gdzie też, już jako dojrzewający młodzieniec, przyjął chrzest św., zrywając tym samym z nieco swobodniejszym stylem dotychczasowego
życia. Następnie przez kilka lat był urzędnikiem państwowym w Trewirze, ważnym środowisku politycznym ówczesnego cesarstwa. Wrócił jednak niebawem w swoje rodzinne strony, dokładnie
do Akwilei, gdzie wstąpił do tamtejszej wspólnoty kapłańskiej - choć sam jeszcze nie został kapłanem - którą kierował biskup Chromacjusz. Tam też usłyszał pewnego razu, co prawda we śnie
tylko, bardzo bolesny dla niego zarzut, że ciągle jeszcze „bardziej niż chrześcijaninem jest cycermianem”, co stanowiło aluzję do nieustannego rozczytywania się w pismach autorów
pogańskich, a zwłaszcza w traktatach retorycznych i mowach Cycerona. Wziąwszy sobie do serca ten bolesny wyrzut, udał się do pewnej pustelni na Bliski Wschód, dokładnie
w okolice dzisiejszego Aleppo w Syrii. Tam właśnie postanowił zapoznać się dokładniej z Pismem Świętym i w tym celu rozpoczął mozolne, wiele razy
porzucane i na nowo podejmowane, uczenie się języka hebrajskiego. Wtedy też, jak się wydaje, mając już lat ponad trzydzieści, przyjął święcenia kapłańskie.
Ale już po kilku latach znalazł się w Konstantynopolu, gdzie miał okazję słuchać kazań Grzegorza z Nazjanzu i zapoznawać się dokładniej z pismami Orygenesa,
którego wiele homilii przełożył z greki na łacinę.
Na lata 380-385 przypada pobyt i bardzo ożywiona działalność Hieronima w Rzymie, gdzie prowadził coś w rodzaju duszpasterstwa środowisk inteligencko-twórczych, nawiązując
przy tym bardzo serdeczne stosunki z ówczesnym papieżem Damazym, którego stał się nawet osobistym sekretarzem. To właśnie Damazy nie tylko zachęcał Hieronima do poświęcenia się całkowicie pracy
nad Biblią, lecz formalnie nakazał mu poprawić starołacińskie tłumaczenie Biblii (Itala). Właśnie ze względu na tę zażyłość z papieżem ikonografia czasów późniejszych ukazuje tego
uczonego męża z kapeluszem kardynalskim na głowie lub w ręku, co jest oczywistym anachronizmem, jako że godność kardynała pojawi się w Kościele dopiero około IX w.
Po śmierci papieża Damazego Hieronim, uwikławszy się w różne spory z duchowieństwem rzymskim, był zmuszony opuścić Wieczne Miasto. Niektórzy bibliografowie świętego uważają,
że u podstaw tych konfliktów znajdowały się niezrealizowane nadzieje Hieronima, że zostanie następcą papieża Damazego. Rzekomo rozczarowany i rozgoryczony Hieronim postanowił opuścić
Rzym raz na zawsze. Udał się do Ziemi Świętej, dokładnie w okolice Betlejem, gdzie pozostał do końca swego, pełnego umartwień życia. Jest zazwyczaj pokazywany na obrazkach z wielkim
kamieniem, którym uderza się w piersi - oddając się już wyłącznie pracy nad tłumaczeniem i wyjaśnianiem Pisma Świętego, choć na ten czas przypada również powstanie wielu jego
pism polemicznych, zwalczających błędy Orygenesa i Pelagiusza. Zwolennicy tego ostatniego zagrażali nawet życiu Hieronima, napadając na miejsce jego zamieszkania, skąd jednak udało mu się zbiec
we właściwym czasie. Mimo iż w Ziemi Świętej prowadził Hieronim życie na wpół pustelnicze, to jednak jego głos dawał się słyszeć od czasu do czasu aż na zachodnich krańcach Europy.
Jeden z ówczesnych Ojców Kościoła powiedział nawet: „Cały zachód czeka na głowę mnicha z Betlejem, jak suche runo na rosę niebieską” (Paweł Orozjusz).
Mamy więc do czynienia z życiem niezwykle bogatym, a dla Kościoła szczególnie pożytecznym właśnie przez prace nad Pismem Świętym. Hieronimowe tłumaczenia Biblii, zwane inaczej
Wulgatą, zyskało sobie tak powszechne uznanie, że Sobór Trydencki uznał je za urzędowy tekst Pisma Świętego całego Kościoła. I tak było aż do czasu Soboru Watykańskiego II, który
zezwolił na posługiwanie się, zwłaszcza w liturgii, narodowo-nowożytnymi przekładami Pisma Świętego. Proces poprawiania Wulgaty, zapoczątkowany jeszcze na polecenie papieża Piusa X, zakończono
pod koniec ubiegłego stulecia. Owocem tych żmudnych prac, prowadzonych głównie przez benedyktynów z opactwa św. Hieronima w Rzymie, jest tak zwana Neo-Wulgata. W dokumentach
papieskich, tych, które są jeszcze redagowane po łacinie, Pismo Święte cytuje się właśnie według tłumaczenia Neo-Wulgaty.
Jako człowiek odznaczał się Hieronim temperamentem żywym, żeby nie powiedzieć cholerycznym. Jego wypowiedzi, nawet w dyskusjach z przyjaciółmi, były gwałtowne i bardzo
niewybredne w słownictwie, którym się posługiwał. Istnieje nawet, nie wiadomo czy do końca historyczna, opowieść o tym, że papież Aleksander III, zapoznając się dokładnie z historią
życia i działalnością pisarską Hieronima, poczuł się tą gwałtownością jego charakteru aż zgorszony i postanowił usunąć go z katalogu mężów uważanych za świętych.
Rzekomo miały Hieronima uratować przekazy dotyczące umartwionego stylu jego życia, a zwłaszcza ów wspomniany już kamień. Podobno Papież wypowiedział wówczas wielce znaczące zdanie: „Ne
lapis iste!” (żeby nie ten kamień).
Nie należy Hieronim jednak do szczególnie popularnych świętych. W Rzymie są tylko dwa kościoły pod jego wezwaniem. „W Polsce - pisze ks. W. Zaleski, nasz biograf świętych Pańskich
- imię Hieronim należy do rzadziej spotykanych. Nie ma też w Polsce kościołów ani kaplic wystawionych ku swojej czci”. To ostatnie zdanie wymaga już jednak korekty. Od roku 2002
w diecezji warszawsko-praskiej istnieje parafia pod wezwaniem św. Hieronima.
Na rynku wydawniczym w Portugalii pojawiły się dwie publikacje zawierające wspomnienia siostry Łucji dos Santos, karmelitanki bosej, która była jedną z trojga uczestników objawień maryjnych w Fatimie trwających pomiędzy 13 maja i 13 października 1917 roku.
Jedną z nowości jest książka autorstwa siostry Ângeli Coelho, wicepostulatorki procesu beatyfikacyjnego portugalskiej wizjonerki, zatytułowana „Viver na Luz de Deus” (Żyjąc w Bożym świetle). Publikacja, której współautorem jest francuski karmelita bosy o. François Marie Léthel, została wydana przez Edições Carmelo. Rzuca ona nowe światło na życie siostry Łucji.
W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.