Reklama

Wiadomości

Martwe punkty śledztwa

Cztery lata po katastrofie nadal nie znamy odpowiedzi na najistotniejsze pytania. Najważniejsza część wniosków o pomoc prawną do Rosjan jest niezrealizowana od 2010 r.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Dziś pewnie wielu Polaków myśli, że śledztwo smoleńskie zwolni jeszcze bardziej. Obawiają się, że sprawie zaszkodzi zaangażowanie naszego rządu na Ukrainie. – Mogę uspokoić. Współpraca polskiej prokuratury z rosyjską od dawna jest fatalna. Choć pewnie zawsze może być gorzej – ironicznie stwierdza mecenas Piotr Pszczółkowski, pełnomocnik m.in. Jarosława Kaczyńskiego. – Współpraca była fatalna przez całe cztery lata, czyli także wtedy, gdy rządzący zapewniali nas, że działamy „ramię w ramię”, a relacje między śledczymi układają się wzorcowo.

I rzeczywiście – nie jest dobrze. Ilu dowodów nie przekazała strona rosyjska w ramach tzw. międzynarodowej pomocy prawnej? – Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie skierowała dotychczas do strony rosyjskiej 24 wnioski o pomoc prawną. Każdy z tych wniosków zawiera kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt wielowątkowych postulatów. Wobec powyższego nie sposób w krótkim czasie jednoznacznie stwierdzić, na ile wniosków o pomoc prawną nie odpowiedzieli – mówi „Niedzieli” ppłk Janusz Wójcik, rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej, która prowadzi śledztwo ws. katastrofy smoleńskiej.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Z Moskwy do Warszawy

Prawda jest taka, że strona polska cały czas jest petentem, który przychodzi prosić o każdy okruch z polskiego samolotu. A Rosjanie, zgodnie z wielowiekową tradycją, robią, co im się żywnie podoba.

– Droga z Moskwy do Warszawy okazała się dłuższa, niż wydawało się to osobom, które oddały śledztwo w ręce Rosjan – mówi „Niedzieli” mecenas Bartosz Kownacki, pełnomocnik części rodzin ofiar. – Jedyne, co pozostało premierowi Donaldowi Tuskowi, to nie widzieć problemu. Może dlatego ciągle uważa, że wszystko zostało już wyjaśnione.

Rzecznik NPW podkreśla, że nadal nie dotarła dokumentacja „lotniska w Smoleńsku i jego wyposażenia”. Polscy prokuratorzy nie mają żadnych dokumentów dotyczących osób pracujących na smoleńskim lotnisku, a w szczególności grupy kierowania lotami 7 i 10 kwietnia 2010 r. Co więcej, śledczy od 4 lat nie mogą się doprosić zwykłego świstka, który umożliwiłby zapoznanie się z regulaminem systemu sprawowania kontroli ruchu lotniczego w Smoleńsku. Krótko mówiąc, wciąż nie wiadomo, czy osoby sprowadzające rządowy Tu-154M wprost do lasu miały jakiekolwiek uprawnienia. Nie wiemy też, na podstawie wskazań jakich urządzeń mówili: „Jesteście na ścieżce i kursie”. Nie wiadomo, co należało do ich obowiązków i jakie stosowali procedury. Dlaczego Rosjanie nie przekazują tych dokumentów? Najprawdopodobniej okazałoby się, że przyjmując prezydencką delegację, wielokrotnie złamane zostało prawo lotnicze. Mielibyśmy twarde dowody na to, że część odpowiedzialności za katastrofę ponoszą Rosjanie.

Reklama

Ppłk Wójcik na pierwszym miejscu długiej listy niezrealizowanych postulatów wymienia jednak zwrot wraku samolotu i „rejestratorów parametrów lotu, pochodzących z niego agregatów oraz innych urządzeń”. Te dowody są w sprawie niezwykle ważne ze względu na możliwość wykluczenia udziału osób trzecich lub awarii samolotu. Upływające lata coraz bardziej oddalają możliwość zweryfikowania wszystkich okoliczności katastrofy, a śledztwo polskiej prokuratury stoi w martwym punkcie.

Skuteczniejszy odsłuch

Każdy rozsądnie myślący człowiek zadaje sobie pytanie: Skoro Rosjanie mają czyste ręce, to dlaczego tak bardzo utrudniają śledztwo? Robią przecież wszystko, aby Polacy nie mogli ustalić przyczyn katastrofy. – Niestety, strona polska bardzo ułatwiła im to zadanie – mówi „Niedzieli” mec. Małgorzata Wassermann, córka śp. posła Zbigniewa Wassermanna. – W ostatnim okresie zauważyliśmy lawinę rosyjskich wniosków o pomoc prawną do polskiej prokuratury. Kiedyś myślałem, że ich śledztwo ma się ku końcowi, a teraz rozkwita. Wydaje się, że nie zamierzają go szybko zakończyć – dodaje mecenas Piotr Pszczółkowski.

Reklama

Oznacza to celowy zabieg. Według informacji płynących z rosyjskich organów śledczych, wrak i czarne skrzynki mają pozostać na terytorium Rosji do czasu, aż zakończy się całe postępowanie. Nie wiadomo więc, jak długo jeszcze najważniejsze dowody będą niszczeć na płycie smoleńskiego lotniska.

W ostatnich miesiącach polska prokuratura przeprowadziła kilka ważnych dla śledztwa badań. Biegli zdecydowali, że nagrania z rejestratora głosu z kabiny pilotów trzeba powtórnie skopiować. Grupa złożona z prokuratora i trzech biegłych pracowała w Moskwie przez 10 dni. Jak informowała NPW, biegli liczą, że przy użyciu nowej metodologii i lepszego sprzętu uda się dokonać skuteczniejszego odsłuchu zapisu czarnej skrzynki.

Tym razem eksperci nagrali każdy kanał osobno, dzięki czemu jakość rozmów w kokpicie oraz pozostałe dźwięki mają być lepiej słyszalne. Eksperci zakończyli swą pracę w lutym. Teraz czekają, aż Rosjanie przyślą twardy dysk z nagraniem do Polski. – Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie nie otrzymała dotychczas tych materiałów – mówi ppłk Wójcik.

W historii smoleńskiego śledztwa był tylko jeden przypadek, gdy prokuratorzy osobiście przywieźli materiał dowodowy. Chodzi o drugie podejście do pobierania wymazów z wraku w 2013 r. – Wówczas polska ekipa przywiozła je ze sobą – przypomina mec. Pszczółkowski. W przypadku innych czynności śledczych zgromadzony materiał jest plombowany i zostawiany w Moskwie. Dopiero po jakimś czasie trafia do Warszawy.

Czerwona brzoza

W zeszłym roku grupa biegłych i prokuratorów badała także smoleńską brzozę. Drzewo zostało zmierzone, wykonano jego sylikonowe odlewy, pobrano próbki i odłamki metalowe, które tam utkwiły. Do prokuratury wpłynęła już z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego (CLK) opinia fizykochemiczna. – Obecnie jest ona przedmiotem analizy. Po jej zakończeniu, o ile nie zajdzie potrzeba uzupełnienia opinii, poinformujemy o wynikających z niej wnioskach – zapowiada ppłk Wójcik.

Reklama

Jednak pełnomocnicy rodzin już zgłosili swoje zastrzeżenia. – Na podstawie opinii z CLK nie jesteśmy w stanie rozstrzygnąć najważniejszych dla śledztwa kwestii – mówi mec. Bartosz Kownacki. Sytuacja wygląda podobnie do tej, gdy badano słynne próbki wymazów z wraku tupolewa. Polacy pamiętają, że specjalistyczne urządzenia zastosowane na miejscu katastrofy wskazały obecność materiałów wybuchowych. Wstępna opinia okazała się sprzeczna z tym, co wykryły spektrometry. Jednak do dokumentu, który trafił do NPW, zastrzeżenia mieli nawet wojskowi prokuratorzy. – Wymiana zdań pomiędzy tymi instytucjami była skandaliczna. CLK odpowiedziało, że to ich biegli decydują o tym, czy ich opinia jest jednoznaczna i pełna, a nie prokuratura – mówi mec. Wassermann.

Teraz podobnie może być z brzozą. Na miejscu katastrofy okazało się, że w pniu jest wiele części metalowych oraz lakieru koloru białego i czerwonego. Biegli mają stwierdzić, czy metal znaleziony w brzozie pochodzi z miejsca, w którym – według polskiego i rosyjskiego raportu – urwane miało być lewe skrzydło samolotu.

Zagadką są fragmenty czerwonego lakieru na brzozie. Rządowy Tupolew polakierowany był na biało, a czerwona była jedynie końcówka skrzydła. Ponad rok temu zwracał na to uwagę uczestnik konferencji smoleńskiej – prof. Marek Czachor z Politechniki Gdańskiej. Postawił on wówczas hipotezę, że samolot mógł zahaczyć o brzozę właśnie czerwoną końcówką skrzydła, której uszkodzenie dokumentują zdjęcia ze Smoleńska.

Polityczna rekonstrukcja zdarzeń

Na łamach „Niedzieli” wielokrotnie pisaliśmy już o złych decyzjach rządu, które pokutują do dziś. Skutkiem oddania śledztwa w ręce Rosjan są niszczenie i fałszowanie dowodów oraz trudności z dostępem do miejsca katastrofy. – Pierwszy raz słyszę o śledztwie, w którym dopiero 3 lata po zdarzeniu badany jest podstawowy materiał dowodowy. Pierwszy raz słyszę również o badaniu przyczyn katastrofy, do którego wystarczy kiepska kopia nagrań z czarnych skrzynek – mówi mec. Małgorzata Wassermann.

Reklama

Można więc powiedzieć, że śledztwo smoleńskie jest bezprecedensowe. Najważniejsza sprawa w historii polskiego wymiaru sprawiedliwości będzie akademickim przykładem tego, jak nie należy postępować. Dlatego też należy zadać pytanie: Dlaczego polski rząd oddał śledztwo? Jakie były przyczyny tych złych decyzji?

Trzy lata temu bardzo celną diagnozę decyzji rządu postawiła Jadwiga Kaczyńska: – Oni się bardzo boją poznania tej prawdy. Albo ją znają i też się boją.

Ze słowami matki Prezydenta w pełni zgadza się córka śp. Zbigniewa Wassermanna. – Tuż po katastrofie Donald Tusk musiał brać pod uwagę, że to był zamach. Z taką myślą leciał do Smoleńska i się wystraszył. Moim zdaniem, oddał całe śledztwo właśnie ze strachu – mówi „Niedzieli” mecenas Wassermann. Jej zdaniem, premier podejrzewał zamach i dlatego nie chciał się mieszać do śledztwa. Wiedział również, że ustalenie prawdy o katastrofie nie przysporzy mu poparcia, zaszkodzi sondażom.

Sytuacja w następnych miesiącach wymknęła się jednak spod kontroli. Premier myślał, że Rosja będzie tak prowadzić śledztwo, aby chociaż na pierwszy rzut oka nie było się do czego przyczepić. – Putin go jednak wystawił, a jego raport skompromitował państwo polskie – tłumaczy mecenas Wassermann.

Śledztwo prokuratury potwierdziło, że kluczowe tezy o pijanym generale, który naciskał na pilotów, były celowo spreparowanym kłamstwem na potrzeby putinowskiej propagandy. Te same mechanizmy widzimy teraz, gdy pod lufami karabinów prezydent Rosji zorganizował „rzetelne i uczciwe” referendum na Krymie.

Reklama

Putin jak królik z kapelusza

Polska opinia publiczna może być mocno skołowana w ostatnim czasie. Mainstreamowe media przez ostatnie osiem lat pokazywały złego Władimira Putina w Gruzji, dobrego w Smoleńsku, a teraz znów złego na Ukrainie. Ile razy Polacy dadzą się jeszcze nabrać?

– Ta sytuacja jest sztucznie budowana przez medialną narrację. Jednak muszę powiedzieć, że teraz dużo ludzi patrzy na sprawę Smoleńska właśnie przez pryzmat poczynań Putina na Ukrainie. Polacy są coraz bardziej odporni na przekaz mainstreamu. Trudno jest im uwierzyć w to, że Putin jednego dnia jest dobry, a drugiego zły. Coraz mniej osób wierzy więc w to, że śledztwo ws. katastrofy jest rzetelne i uczciwe – mówi Wassermann.

Rzeczywiście, główny przekaz medialny w Polsce ostatnich lat można streścić w jednym zdaniu: Putin kłamie w żywe oczy ws. Ukrainy, ale w Smoleńsku był wzorem uczciwości i rzetelności. „Oburza nas i brzydzi pełna kłamstw, hipokryzji i buty retoryka rosyjskich polityków” – to słowa, które jeszcze rok temu wypowiadali tylko ludzie tzw. „smoleńskiej sekty”. Jednak dziś pisze je sam Adam Michnik, główny propagandysta rosyjskiej wersji zdarzeń ze Smoleńska.

Ostatnimi tygodniami podobnych cytatów można by przytaczać setki. Zupełnie tak, jakby zgraja „wariatów” z Krakowskiego Przedmieścia miała dar przewidywania przyszłości. Dziś z ust prorządowych publicystów słyszymy dokładnie te same frazy, które jeszcze kilka miesięcy temu były przedmiotem szyderstw z ich strony. W mainstreamowej narracji Putin jest bowiem –jak królik z kapelusza – raz dobry, śnieżnobiały, a chwilę później czarny, podstępny i fałszywy.

Jaki będzie z okazji 4. rocznicy katastrofy? – Wiele zależy od tego, czy będzie jakaś rosyjska prowokacja. Myślę jednak, że mainstreamowe media będą starały się przemilczeć sprawę katastrofy. W obecnej sytuacji niezauważenie rocznicy jest dla nich najbardziej wygodne – uważa córka śp. Zbigniewa Wassermanna.

2014-04-01 14:37

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Koncert Kolęd poświęcony ofiarom katastrofy smoleńskiej

Ojcowie Redemptoryści zapraszają na uroczysty koncert kolęd, poświęcony pamięci wszystkich ofiar katastrofy smoleńskiej w wykonaniu artystów scen warszawskich, m.in P.Haliny Łabonarskiej oraz dzieci.

CZYTAJ DALEJ

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje". CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!

CZYTAJ DALEJ

Abp S. Budzik: dialog Kościołów Polski i Niemiec jest na najlepszej drodze

2024-04-25 16:33

[ TEMATY ]

Polska

Polska

Niemcy

abp Stanisław Budzik

Episkopat News

„Cieszymy się, że nasz dialog przebiegał w bardzo sympatycznej atmosferze, wzajemnym zrozumieniu i życzliwości. Mówiliśmy także o różnicach, które są między nami a także o niepokojach, które budzi droga synodalna” - podsumowuje abp Stanisław Budzik. W dniach 23-25 kwietnia br. odbyło się coroczne spotkanie grupy kontaktowej Episkopatów Polski i Niemiec. Gospodarzem spotkania był metropolita lubelski, przewodniczący Zespołu KEP ds. Kontaktów z Konferencją Episkopatu Niemiec.

W spotkaniu grupy kontaktowej wzięli udział: kard. Rainer Maria Woelki z Kolonii, bp Wolfgang Ipold z Görlitz oraz szef komisji Justitia et Pax dr Jörg Lüer; ze strony polskiej obecny był abp Stanisław Budzik, metropolita lubelski i przewodniczący Zespołu ds. Kontaktów z Konferencją Episkopatu Niemiec, kard. Kazimierz Nycz, metropolita warszawski, bp Tadeusz Lityński, biskup zielonogórsko-gorzowski, ks. prałat Jarosław Mrówczyński, zastępca Sekretarza Generalnego Konferencji Episkopatu Polski oraz ks. prof. Grzegorz Chojnacki ze Szczecina. W spotkaniu nie mógł wziąć udziału współprzewodniczący grupy kontaktowej biskup Bertram Meier z Augsburga, a jego wystąpienie zostało odczytane podczas obrad.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję