A na prowincji to mówią, że ze zdjęciami i innymi materiałami, które przeglądano w aparatach fotograficznych, telefonach komórkowych czy laptopach ofiar katastrofy smoleńskiej, będzie tak samo jak z wrakiem prezydenckiego samolotu. Przecież wraku nikt nie niszczył, nie ciął piłami tarczowymi, nie wybijał ocalałych szyb w okienkach, a ostatnio nie mył chemikaliami ani nawet wodą. A jeżeli jednak działo się inaczej, to oczywiście „dla dobra śledztwa”. Wspomnianych zdjęć czy innych materiałów też nikt nie przeglądał, nie usuwał, a tym bardziej nie kamuflował śladów wcześniejszej ingerencji. A jeżeli to robił, to jedyną przesłanką było z pewnością znowu tylko i wyłącznie „dobro śledztwa”.
Albo ludzie na prowincji inaczej rozumieją pojęcie „dobro śledztwa”, albo ktoś nieustannie robi nas, Polaków, „w konia” w kwestii dochodzenia do prawdy w sprawie przyczyn i przebiegu katastrofy smoleńskiej oraz tego, co działo się po niej (i - jak widać - nadal się dzieje). Szkoda, że dochodzi do tego przy zadziwiająco biernej postawie polskich władz i służb. Jak długo można tkwić w zapierającym dech w piersiach uścisku?
Pomóż w rozwoju naszego portalu