Reklama

„Solidarni 2010” - czyli jakie jest prawdziwe oblicze Polski

Niedziela Ogólnopolska 20/2010, str. 28-30

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

KS. IRENEUSZ SKUBIŚ: - W czasie, kiedy Polska przeżywała wstrząs po katastrofie prezydenckiego samolotu, Pan z mikrofonem znalazł się pośród nas. Proszę opowiedzieć, jak Pan to wszystko rejestrował.

JAN POSPIESZALSKI: - Miałem zaszczyt być dołączony do ekipy telewizyjnej Programu 1 TVP, relacjonującej uroczystości w Katyniu 10 kwietnia br. Ta potworna katastrofa spowodowała, że ceremonia się nie odbyła - z małym wyjątkiem, a właściwie z fundamentalnym wyjątkiem. Otóż w programie uroczystości na cmentarzu w Lesie Katyńskim oprócz salw honorowych, ważnych przemówień, apeli, nadania orderów i odznaczeń miała się odbyć również, celebrowana przez śp. bp. Tadeusza Płoskiego, Msza św. I nagle wraz z prezydenckim samolotem, który runął na ziemię, rozpadł się również cały misternie przygotowany scenariusz uroczystości. Nie cały jednak, bo okazało się, że Ofiara Eucharystyczna Jezusa Chrystusa pozostała aktualna. I wtedy tam, w całym tym dramacie, kiedy powoli docierało do mnie, że nikt nie przeżył, że katastrofa jest faktem, że to nie plotki - nagle w tym przerażeniu zdałem sobie sprawę, że Msza św. jest ponad to wszystko, że jest uniwersalnym, nieprawdopodobnym, kosmicznym wydarzeniem, które nie unieważnia tej naszej ziemskiej, nawet najbardziej tragicznej rzeczywistości, ale ją dopełnia. Że Eucharystia jest zawsze i wszędzie aktualna, że nigdy nie traci na swej sile i mocy i w każdej sytuacji życia zachowuje swą autentyczność. Bardzo mocno to przeżyłem i to doświadczenie noszę w sobie. Nic się nie udało, wszystko zostało zdruzgotane katastrofą, a Msza św. ostała się nienaruszona.

- Towarzyszyły mi w tym czasie podobne refleksje, zwłaszcza gdy zobaczyłem w TV mojego przyjaciela - ks. inf. Juliana Żołnierkiewicza, który przewodniczył tej Mszy św.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- Ks. Żołnierkiewicz był prezbiterem w miejsce bp. Płoskiego... Wróciłem do Warszawy pociągiem katyńskim. Jechałem tym wielkim składem całą noc. Rozmawiałem z tymi doświadczonymi ludźmi, ze starszymi, którzy utracili ojców, dziadków przez bestialski mord strzałem w tył głowy. To wtedy od nich usłyszałem po raz pierwszy obawy i lęki, czy to nie był zamach. Po raz pierwszy padały mocne sformułowania: „Nie wierzymy Rosjanom, nie wierzymy, że to tak zwyczajnie mogło się stać; samoloty z prezydentem i taką liczbą fantastycznych ludzi, z czołówką polskiej armii, nie spadają ot tak, po prostu”. Już pierwszego dnia, w niedzielę, pojawiłem się na Krakowskim Przedmieściu. Spotkałem tam świetną dokumentalistkę Ewę Stankiewicz, która poprosiła, żeby opowiedzieć o swoich przeżyciach z katyńskiego cmentarza. Ustawiła kamerę niedaleko Pałacu Prezydenckiego, gdzie wielka rzesza ludzi szła z kwiatami, zniczami. Z godziny na godzinę ta zbiorowość gęstniała, ludzi było coraz więcej. Nagle wokół nas wyrósł wianuszek osób, który się powiększał, ludzie wsłuchiwali się w to, co mówię, a gdy skończyłem, zadawali mi pytania, dopytując jeszcze, co myślę o tym, co się stało, jak to inni przeżywali. Potem ludzie sami zaczęli dzielić się swoimi odczuciami, lękami, obawami, swoim hołdem dla Prezydenta. Wystarczyło odwrócić kamerę i po prostu zarejestrować, co ci ludzie mówią. Tam po raz pierwszy odczułem, że dzieje się coś absolutnie historycznego. Po pierwsze - uczucia, które były na wierzchu przez ogrom tej tragedii, i wspólnota w bólu i żałobie. To wszystko było jeszcze bardzo świeże, bo działo się kilkadziesiąt godzin po wypadku, i towarzyszyło temu wielkie niedowierzanie, bunt, nieprzyjmowanie do wiadomości. Zadawno pytania, jak to się mogło stać, jakim prawem, co spowodowało, że tylu ludzi ważnych dla kraju - całe dowództwo armii, liderzy różnych formacji - znalazło się w tym samolocie. Po prostu ludzie sami chcieli mówić...

- Okazało się, że to społeczeństwo ma swoją podmiotowość.

- Tak. Ludzie odzyskali głos. I załzawionymi oczami dostrzegli, że w tej wspólnocie odczuć i postaw jest nas wielu. Świadomość tego sprawiła, że serca wszystkich napełniły się pewną otuchą, bo każdy dotknięty jakimś bólem w momencie, gdy ma przy sobie bliską osobę, która z empatią odczuwa to samo, doznaje ukojenia, budującego poczucia więzi i siły. Później, trzeciego dnia, przywieziono również ciało p. Marii Kaczyńskiej i można było oddawać hołd Parze Prezydenckiej w Pałacu. Spontanicznie formowała się kolejka, na początku złożona z ludzi z Warszawy i okolic, a później także z ludzi z bardzo odległych miast. Dołączali wolontariusze z ZHR, ZHP, zawiszacy, strzelcy - brygady strzeleckie młodych ludzi z Warszawy pilnowały porządku. Czynili to samoczynnie, z potrzeby serca, nienagabywani przez nikogo, zgłosili się do służby, pełniąc wartę, organizując porządek, tworząc alejki, kolejkę, która wiła się meandrycznie, w której wielotysięczna rzesza godzinami oczekiwała na swoje wejście do Pałacu. Okazało się, że to społeczeństwo potrafi się zorganizować. Naprawdę zobaczyłem ludzi solidarnych.

Reklama

- Czy nie miał Pan wrażenia, że rodziła się na nowo Solidarność?

- Odczułem to. Mało tego - ludzie sami zaczęli o tym mówić i porównywać: „Pamiętamy podobne momenty z czerwca 1979 r. Tu, nieopodal, na placu Piłsudskiego, zwanym wtedy placem Zwycięstwa”. „Pamiętamy to pod bramą stoczni”. „Pamiętamy z czasu okrągłego stołu, kiedy rozpoczynały się obrady, a ludzie stali pod Pałacem Prezydenckim i patrzyli ze świadomością, że wspólnie uczestniczą w jakiejś historycznej zmianie”. Drugim elementem, który pojawił się w tych rozmowach, był oczywiście element rozliczenia się ze swoimi „duchowymi oprawcami”, jak to ktoś nazwał, którzy tyle lat karmili nas propagandą, przekłamanym, szyderczym wizerunkiem Pary Prezydenckiej czy systemu wartości, który reprezentował nieżyjący Prezydent. Ludzie mówili: „Przyszliśmy zwrócić mu godność, którą próbowano mu zabrać, i wyrazić nasz protest przeciwko takiemu traktowaniu nas i tych, którzy nas reprezentują”. Pojawiły się tu także ostre słowa: „Gdzie są dzisiaj ci politycy, którzy jeszcze niedawno mówili: wyginiecie jak dinozaury? Gdzie są ci, którzy odliczali czas do końca kadencji, mówiąc: były prezydent Lech Kaczyński?! Jemu prezydentury nikt już nie odbierze, zostanie urzędującym prezydentem na wieczność”. I to była rzecz powszechna. Bardzo mocne słowa padły również pod adresem dziennikarzy i mediów, które ukazywały wykrzywiony obraz Prezydenta, które umieszczały takie wybrane zdjęcia, gdzie człowiek ma jakiś grymas na twarzy. Dziś, gdy aparatem cyfrowym wykonuje się zdjęcia poklatkowo, gdy na sekundę robi się kilka zdjęć, zawsze można znaleźć takie, gdzie człowiek jakoś dziwnie wygląda. I nagle dotarło do nas, że może był jeszcze trzeci bliźniak, bo zdjęcia, które się pokazuje, ukazują zupełnie innego człowieka: uśmiechniętego, łagodnego, inteligentnego, ciepłego, człowieka przytulającego swoją żonę. Gdzie były te zdjęcia dotąd? Czyżby redakcje ich nie miały? To powszechne odczucie fałszywej postawy mediów i niektórych polityków wobec naszego Prezydenta pojawiało się wielokrotnie. Ludzie wyrażali też swoje obawy: Co myśleć o takiej katastrofie, jeśli dochodzi do niej na terytorium mocarstwa, z którym mamy pewien specyficzny rodzaj relacji politycznych i absolutnie unikalne doświadczenie historyczne? Tym bardziej że codziennie docierają do nas inne wersje przyczyn katastrofy: że było jedno podejście do lądowania, nie cztery, że była gęsta mgła, a nie lekka, że samolot spadł o innej godzinie, niż podawano wcześniej, że pilot znał język rosyjski, choć powiedziano wcześniej, że nie znał, a jednocześnie cały czas obserwujemy w internecie jakieś koszmarne filmy, zdjęcia z żarówkami itd., itd.

- Czyli sprawa ma wiele segmentów.

- Sprawa ma wiele segmentów i ludzie artykułowali swoje obawy wprost do kamery. Mieli zaufanie i mówili. Ja im mówiłem, że nie wiem, co z tego powstanie, nie wiem, czy będzie film. Ewa Stankiewicz, autorka kilku znakomitych filmów dokumentalnych, wiedziała, że musi to rejestrować, że to jest historyczny czas, że jej obowiązkiem jako dokumentalistki jest rejestrować, zapisywać. Organizowaliśmy nowe kasety, kończyły nam się nośniki, rejestrowaliśmy dziesiątki taśm - staliśmy tam do rana. A rano, jak już człowiek stoi czternastą godzinę, to nie ma miejsca na maski, na oszustwa, na udawanie kogoś innego. Mówi się tylko te właściwe rzeczy, mówi się z potrzeby serca i to, mam nadzieję, udało się nam w tym filmie przekazać.

- Jak Pański film został odebrany? Z tego, co wiem, bardzo wielu ludzi miało poczucie ulgi, że ktoś wreszcie powiedział głośno prawdę, to, co miał w sercu.

- Ja też odbieram takie sygnały. Ludzie zaczepiają mnie na ulicy, odbieram dziesiątki telefonów, SMS-ów, e-maili od ludzi, którzy gratulują, pytając, kiedy film będzie powtórzony, mówią, że rozpoznali się w tym przekazie, że ten obraz Polski, który uchwyciliśmy, jest ich wizją świata i Polski. To wielka nagroda dla dziennikarza i dokumentalisty, bodaj najpiękniejsza. Oczywiście, wiedziałem, że jeżeli film zawiera mocne sformułowania pod adresem niektórych osób wymienionych z nazwiska, jeżeli przytacza śmiałe dywagacje: czy to nie był zamach?, czy możemy ufać wersji rosyjskiej?, co z nami będzie?, kto nam przyjdzie z pomocą?, jeżeli stwierdza, że jesteśmy znowu osamotnieni jak we wrześniu 1939 r. - to jest to rodzaj troski i bolesnej prawdy, która jest nie do przyjęcia w pewnej zadekretowanej wizji Polski i zadekretowanym obrazie świata, obowiązującym w tzw. przestrzeni publicznej czy w wielu mediach. Wiedziałem, że to nie spotka się z uznaniem, że na pewno będzie szeroko krytykowane. Nie spodziewałem się jednak takiej skali napaści, takiego linczu medialnego, jakiego doświadczamy. Uruchomiono wszystkie możliwe bębny i orkiestry, i „Przekrój”, i „Polityka” poczuły się zobowiązane zabrać głos w tej sprawie. Nie mówiąc już o prawdziwym wysypie tekstów na portalach internetowych. Oczywiście, rekordzistką pod tym względem jest „Gazeta Wyborcza”. Wiedziałem, że tak będzie, ale nie spodziewałem się, że atak będzie tak brutalny i niszczący. Bo trzeba wiedzieć, że zaczęła się lustracja naszych bohaterów, UB-eckimi metodami docierano, kto gdzie pracuje, rozpoznawano z twarzy, że ten jest aktorem, ten radnym PiS-u, a ten ma niespłacone kredyty czy problemy finansowe. Następnie zarzucano, że aktor wziął pieniądze, że w związku z tym jest to fałszywka, człowiek podstawiony, że my pisaliśmy scenariusz i sceny są manipulowane, a ja specjalnie judziłem i rozjątrzałem ludzi, żeby ich prowokować do najbardziej radykalnych wypowiedzi. To wszystko robi się metodami takimi, jakie pamiętam ze stanu wojennego. Artykuł w „Newsweeku”, który próbuje mi przypisywać rzeczy zupełnie niestworzone, jest stekiem kłamstw i oszczerstw i nie ma nic wspólnego ze sztuką dziennikarską. I ci ludzie chcą nas oceniać i rozliczać z rzetelności warsztatu czy z obiektywizmu?! Najśmieszniejsze jest to, że te słowa, które ludzie wypowiadają w naszym filmie o mediach, o manipulacji zdjęciami, o szyderstwie i jednostronności, o braku obiektywizmu - że te wszystkie zarzuty potwierdzają się i dzisiaj, gdy obserwuję nagonkę na nasz film. Ci ludzie są żałośni w tym, co robią. Widzę tu jeszcze jeden aspekt - mianowicie jesteśmy w przededniu bardzo ważnej sytuacji w państwie. Zbliżają się wybory - kluczowe, fundamentalne rozstrzygnięcie pewnego sporu o to, jaka ma być Polska. Czy powinna być podmiotowa, czy ma być uzależnionym od sąsiadów popychadłem, którego jakby symbolem jest to poklepywanie naszego Premiera po plecach? Dlatego w przededniu tego ważnego procesu w stronę demokracji dokonuje się medialnego linczu na dwójce dziennikarzy i intelektualistów. To wygląda jak strategia pruszkowskiej mafii: spalimy ci restaurację, wysadzimy ci samochód, otrujemy ci psa, żeby inni zobaczyli, że z nami nie ma żartów, że nie wolno się wychylać poza zadekretowany wcześniej obraz świata. Ma być tak, jak my zarządzimy, a wy macie potulnie wykonywać zlecone zadania i grać rozpisane w tym matriksie role. A jeżeli ktoś od tego odejdzie i wyrazi inną postawę, to zobaczcie, co go czeka. To jest akcja prewencyjna, która ma zdyscyplinować niepokornych dziennikarzy. Ale wierzę, że nawet w tych mediach, o których mówiłem, istnieje wielu przyzwoitych, fajnych ludzi, którzy ze studiów pamiętają jeszcze coś na temat obiektywizmu, etyki dziennikarskiej, służby publicznej, misji prasy i telewizji w społeczeństwie. Tylko że spotykając się z tego rodzaju akcją, wycofują się. Nieprawdopodobna siła ataku na film „Solidarni 2010”, na jego autorkę Ewę Stankiewicz i na mnie, sprawia, że tylko tak to można odbierać.

- Zaznacza nam się tu problemu elit, rozumianych jako ci, którzy wydają wyroki, którzy na forum medialnym odgrywają bardzo ważną rolę.

- Wtedy pod Pałacem Prezydenckim zobaczyłem elitę narodu: ludzi zaangażowanych, ludzi mówiących o patriotyzmie, świadomych swej podmiotowości i siły, która w nas tkwi, świadomych tego, że wstaliśmy z kolan i odzyskujemy głos. To nie jest tak, jak próbuje się nam przedstawiać, że to moherowa Polska ludzi starszych, niewykształconych, z małych miasteczek i wsi.

- Ta Polska okazała się młoda.

- Dlatego właśnie budzi to taką wściekłość. Obraz przedstawiony w naszym filmie jest zupełnie inny - fantastyczni, młodzi, wykształceni, artyści. Okazuje się, że wybitny i niezwykle wzięty reżyser Lech Majewski ze Stanów Zjednoczonych mówi to samo, co prosty strażak spod Radomia. Z takim samym namaszczeniem mówią o Polsce, taką samą troskę wyrażają, mają podobne lęki, ale też podobny rodzaj zaangażowania w sprawy polskie. I to jest niesamowite, że ludzie różnych stanów, z różnych miejsc, mówią to samo. Być może właśnie tego najbardziej się przestraszono. To jest zjawisko, o którym oni albo nie mieli pojęcia, albo kompletnie chcieli je zignorować, zakrzyczeć i powiedzieć, że tak nie jest.

- Wydaje się, że znowu potrzebny jest Polsce nowy powiew Ducha, jak w roku 1979 za przyczyną Jana Pawła II. Potrzebne jest coś, co pozwoli Polakom wstać z kolan poddaństwa.

- Być może nasz film uchwycił zalążek tego procesu, jego pewien sygnał, i dlatego tak protestuje uzurpatorska, kolaborancka elita, która nie chce dopuścić do rozkwitu podmiotowości Polski....Pewien bohater naszego filmu powiedział coś bardzo znamiennego: że oni zamknęli oczy, abyśmy my mogli je otworzyć. Ostatni czas pokazał światu jedno: my jeszcze nie jesteśmy zorganizowani, ale spójrzcie, ilu nas jest. I to jest coś, co budzi nadzieję.

- Dziękuję, Panie Redaktorze. To, czego Polska ostatnio doświadczyła, było bardzo dramatyczne, ale jednocześnie napawające ogromną nadzieją.

2010-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Radio TOK FM odpowie finansowo za język nienawiści

2024-04-19 13:50

[ TEMATY ]

KRRiT

Tomasz Zajda/fotolia.com

Urząd skarbowy ściągnie z kont należącego do Agory radia Tok FM 88 tys. złotych. To kara, jaką na stację nałożył przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji za używanie języka nienawiści.

Krajowa Rada ukarała Tok FM za sformułowania znieważające, poniżające i naruszające godność najważniejszych osób w państwie, w tym Prezydenta Rzeczypospolitej. KRRiT ukarała kwotą 80 tys. złotych tę samą rozgłośnię za pełne nienawiści wypowiedzi na temat podręcznika prof. Wojciecha Roszkowskiego „Historia i Teraźniejszość”. Pracownik stacji stwierdził na antenie, że książkę „czyta się jak podręcznik dla Hitlerjugend”. Autor tych słów pracuje obecnie w TVP info.

CZYTAJ DALEJ

„Przysięga Ireny”. Zmieniaj świat swoją odwagą!

2024-04-19 08:14

[ TEMATY ]

film

Mat.prasowy

To prawdziwa historia oparta na faktach z życia Ireny Gut-Opdyke, która z narażeniem życia ratowała Żydów ukrywających się po likwidacji getta. To przejmująca opowieść o zachowaniu człowieczeństwa w nieludzkich czasach II wojny światowej.

Premiera w polskich i amerykańskich kinach już 19 kwietnia.

CZYTAJ DALEJ

Ukraina/ Szef MSZ: dzieci nie powinny ginąć w wyniku nalotów we współczesnej Europie

2024-04-19 16:17

[ TEMATY ]

dzieci

wojna na Ukrainie

PAP/ARTEM BAIDALA

Ukraińscy ratownicy pracują na miejscu ataku rakietowego na budynek mieszkalny w Dnieprze, w obwodzie dniepropietrowskim 19 kwietnia 2024 r.

Ukraińscy ratownicy pracują na miejscu ataku rakietowego na budynek mieszkalny w Dnieprze, w obwodzie dniepropietrowskim 19 kwietnia 2024 r.

Rosyjski atak na obwód dniepropietrowski jeszcze bardziej podkreśla, jak pilnie należy wzmocnić ukraińską obronę powietrzną, dzieci nie powinny ginąć w nalotach we współczesnej Europie - oznajmił w piątek minister spraw zagranicznych Ukrainy Dmytro Kułeba na platformie X.

"Przerażający rosyjski nalot na obwód dniepropietrowski dziś rano. Wśród zabitych jest dwoje dzieci. 14-letnia dziewczynka i 8-letni chłopiec. Inny 6-letni chłopiec został uratowany w szpitalu. Brutalność rosyjskiego terroru wobec zwykłych ludzi, w tym niewinnych nieletnich, nie ma granic" - napisał Kułeba (https://tinyurl.com/5f482tfa).

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję