Rekolekcje... Przyjechałam tu z namowy innych osób, zwłaszcza
księdza. Jechałam tu pełna wątpliwości i obaw. Wokół słyszałam tylko
uwagi w stylu: "będziesz się codziennie modlić rano, wieczorem, codziennie
Msza św...." Nie mogę powiedzieć, że nigdy wcześniej nie miałam kontaktu
z rekolekcjami. Choć króciutko, myślałam, że ten czas, który przeżyłam
bardzo głęboko, zapadnie w moim sercu, zarysuje się jakąś wewnętrzną
zmianą. Wtedy naprawdę tak czułam. Teraz wiem. Po przyjeździe było
tak jak wcześniej - zero emocji związanych z Eucharystią, nie miałam
i nie czułam potrzeby modlenia się...
Myślę, że tu w Bardzie odkryłam właściwe wartości, którymi
powinnam się kierować w życiu. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z
ogromnego zakłamania, oszukaństwa, w jakim żyłam. W moim środowisku
uchodziłam za raczej religijną osobę. Szóstka z religii, co niedzielę
na Mszy św. itd. Ostatnio usłyszałam z ust wujenki, starszej kobiety,
która rzadko kiedy chwali dzisiejszą młodzież - "Marta to święta
dziewczyna". Mówiłam wtedy o rekolekcjach, na które jadę. Z początku
poczułam się - jak to się mówi - mile połechtana na duszy. Potem
jednak, a szczególnie teraz przyszła refleksja, zastanowienie się
nad znaczeniem i okolicznościami tych słów, a wręcz wstyd i jakiś
taki nieopisany żal. Żyłam na pokaz. Tak, teraz to wiem. Wszystko,
co robiłam, miało jakiś mój własny cel - oczywiście jak najlepszy
dla mnie. Dla "czego" ja żyłam? A co ważniejsze - dla KOGO? Co odkryłam
na rekolekcjach?
Cieszę się, że mogę napisać to, czym mogę się pochwalić,
ale... wciąż boję się tego powrotu do szarej rzeczywistości, do tego "
realnego" świata.
Najbardziej pozytywną, wspaniałą rzeczą, która w pewnym
sensie jest dla mnie cudem, jest nawiązanie kontaktu z Jezusem. Jego
obecność, to, że mnie słucha uważnie, mówi do mnie... sam Bóg! Czyż
nie jest to cudowne? Wstyd mi i głupio, że do tej pory nie potrafiłam
tego odkryć. Żałuję tego zmarnowanego czasu. Jednak największą wartością,
czymś co odczułam na własnej skórze, czego doświadczyłam, była Jego
MIŁOŚĆ! To słowo zyskało nowe, pełne znaczenie. Dotąd było puste.
Miłość po prostu była, a teraz wiem, że jest w nas. Do tej pory,
do tej chwili i jeszcze pewnie długo ta ogromna Miłość, to ukochanie
mnie takiej, jaką jestem, będzie niepojęte! Ale coś, co mnie wzruszyło
do łez, to była modlitwa w jednym z pierwszych dni oazy - podczas
niej dotarło do mnie, że ON - Mój Ukochany Tatuś kocha mnie naprawdę
mocno, bardzo i w ogóle całym sobą "z moim grzechem, z mą słabością"
.
Dziękuję Bogu za to, że pozwolił mi odkryć swoją miłość!!!
Pomóż w rozwoju naszego portalu