Gdyby Pan Bóg mieszkał na ziemi, ludzie od pretensji powybijaliby Mu wszystkie szyby (przysłowie żydowskie).
Z prawdziwym żalem oglądałem w Wiadomościach korespondencję
red. Waldemara Milewicza z Izraela, w której przedstawił reakcje
Żydów na ceremonię przeprosin za tragedię w Jedwabnem.
Telewizja izraelska poświęciła zaledwie minutę swojego
cennego czasu, gazety wydrukowały plakaty spreparowane przez kilku
polskich antysemitów, pytani przechodnie albo w ogóle nic nie wiedzieli
o Jedwabnem wczoraj i dziś, albo mówili, że dla nich ważniejszy jest
konflikt ze światem arabskim. Jeden z młodych Żydów - i to mnie zabolało
najbardziej - powiedział, że "... akt skruchy wypowiedziany przez
polskiego prezydenta nic nie znaczy i niczego nie zmienia - Polacy
byli, są i będą narodem antysemitów".
Widać, że ten człowiek (chyba mój rówieśnik) niczego
nie zrozumiał z Liturgii Środy Popielcowej Roku Jubileuszowego, kiedy
to Biskup Rzymu w imieniu Kościoła prosił o wybaczenie wszelkich
przejawów antysemityzmu w historii - nie wyłączając Szoah. Niczego
nie zrozumiał z pielgrzymki Papieża do Ziemi Świętej, a szczególnie
do Yad Vashem i Ściany Płaczu. Niczego nie rozumie z tego, że Kościół
każdego dnia, bijąc się we własne piersi, mówi, że "... bardzo zgrzeszył
myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem - i dodaje - moja wina!".
Zacząłem się więc zastanawiać nad sensem skruchy całego
narodu, który upokarza zbrodnia do końca nie wyjaśniona; skruchy
prawdziwej, której skrzywdzeni nie przyjmują. Czemu ma wtedy służyć
wyznawanie win? Do czego prowadzić - skoro nie do pojednania?
Jeśli prawdą jest, jak zauważył ambasador Izraela, że
słowa prezydenta z serca wyszły i do serca wejdą - to możemy z nadzieją
patrzeć w przyszłość. Ale jeśli nie wyszły z serca lub jeśli do serca
nie wejdą - ceremonia ta nie miała najmniejszego sensu. Była ekshumacją
fobii i nacjonalizmu!
Miałem tego nie pisać, ale ponieważ jeden Żyd oskarża
cały mój Naród, zacytuję fragment książki Tadeusza Walichnowskiego
pt. Izrael a NRF, wydanej w 1967 r., s. 156: "W latach 1954-55 przed
Sądem Okręgowym w Jerozolimie toczył się proces o zniesławienie.
Israel Rudolf Kastner, były prezes Żydowskiej Agencji na Węgrzech
z okresu drugiej wojny światowej, sprawujący w tym czasie funkcję
przewodniczącego ´Komitetu Ocalenia Ludności Żydowskiej na Węgrzech´,
w 1963 r. publicznie pomówiony został przez Malchtela Grunwalda,
hotelarza z Jerozolimy, o współpracę z hitlerowskim okupantem na
Węgrzech w latach 1944-45. Na wniosek Kastnera prokuratura jerozolimska
oskarżyła hotelarza na podstawie 201 paragrafu izraelskiego kodeksu
karnego o zniesławienie; jednak dostarczone dowody okazały się miażdżące
dla Kastnera i proces przekształcił się w największy proces polityczny,
nieznany dotąd w sądownictwie izraelskim.
Udowodnione zostało, że Kastner, współpracujący z generałem
SS Bacharem i nazistą Eichmannem, w latach 1944-45 wywiózł 5 tys.
zamożnych Żydów z Węgier - w tej liczbie swoich krewnych i aktywistów
syjonistycznych - podczas gdy w tym samym czasie 500 tys. innych
Żydów węgierskich zostało skazanych przez hitlerowców na męczeńską
śmierć. Kastner wydał również w ręce Gestapo żydowskich skoczków
spadochronowych, którzy z Palestyny wysłani byli do Węgier. Składając
kłamliwe oświadczenia, Kastner występował później w obronie Bachara
przed Trybunałem Norymberskim. Po wyroku sądowym w Jerozolimie osoba
Kastnera kompromitowała przywódców syjonistycznych. Dnia 3 marca
1957 r. został zastrzelony przez Zeew Eksteina, który zeznał przed
sądem, iż działał na polecenie tajnej policji Izraela".
Cytuję to w nadziei, że Pan Ambasador Izraela zadba drogą
dyplomatyczną, aby młode pokolenia Żydów w Ziemi Świętej i diasporze
umiały się rozliczyć najpierw z win swoich ojców wobec swoich braci,
zanim zdążą oskarżyć kogokolwiek.
W tym kontekście pozostaje mi przywołać niezastąpione
słowa, które wypowiedział rabin Jacob Baker, który żył w Jedwabnem
i reprezentuje rodziny ofiar tej zbrodni: "Naprawdę ważna jest tylko
modlitwa. Reszta jest polityką".
Z pewnością warto będzie obejrzeć film Grzegorza Linkowskiego,
pod roboczym jeszcze tytułem - Dzieci katów - dzieci ofiar. Biografie
mimo woli.
Film ma dwóch bohaterów. Pierwszym jest zakonnik - Martin
Bormann jr. Jego ojciec był szefem kancelarii NSDAP, głównym inspiratorem
wyrzucenia religii ze szkół niemieckich i zastąpienia jej germańską
mitologią. Jego ojcem chrzestnym był sam Adolf Hitler, zaś matką
chrzestną Ilza Hess - żona komendanta Auschwitz - trudno o gorszych
świadków!
Drugim bohaterem jest Romuald Jakub Weksler-Waszkinel
- dziecko Holocaustu, które nie zna swoich biologicznych rodziców.
Żyd, który został księdzem i profesorem KUL-u. Spotkali się w tragicznej
scenerii Oświęcimia, aby odczytać swoje biografie w nowy, ewangeliczny
sposób. Chcą się uczyć trudnej sztuki wybaczenia bez żadnych warunków
wstępnych! Może właśnie takie spotkania będą drogowskazami III tysiąclecia?
Może takie spotkania posłużą jako paradygmat, wzorzec innych pojednań?
Przecież czekają nas inne pojednania, choćby polsko-rosyjskie, polsko-ukraińskie,
o których mówi się o wiele za mało. Pojednania tym ważniejsze, że
Polska to kraj, który po wojnie ma najbardziej zmienione granice!
Niech łaskawie wezmą to pod uwagę ci, którzy domagają
się od Polski odszkodowań - kimkolwiek są. Tego wymaga zwykła uczciwość!
Pomóż w rozwoju naszego portalu