Reklama

Pokolenie Kolumbów

W 1939 r. byli młodymi, kilkunastoletnimi ludźmi uczniami, studentami, czeladnikami. Każdy z nich miał własne plany na przyszłość. Wojna w jednej chwili odebrała im marzenia. Pozostała pełna brutalności teraźniejszość, z którą musieli się zmierzyć. Cztery lata później jako powstańcy Warszawy bili się o Polskę. Dziś już tylko nieliczni mieszkają na Dolnym Śląsku i Wrocławiu

Niedziela wrocławska 36/2012

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

* * *

MARIA URBANIEC-DOWNAROWICZ - w 1939 r. 12-letnia uczennica jednej z warszawskich szkół, w Powstaniu Warszawskim w batalionie „Zośka”

- Zaczyna się wojna. Co wtedy robiliście?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- W wakacje tego roku pojechaliśmy do ojca, który pracował w polskiej placówce dyplomatycznej na Węgrzech. Do Warszawy wróciliśmy w ostatniej chwili, 29 sierpnia.

- Skąd taki pomysł? Nie lepiej było pozostać na miejscu.

- Rodzice uważali, że w kraju będzie najbezpieczniej. Kilka dni później jako rodzina pracowników Ministerstwa Spraw Zagranicznych zostaliśmy ewakuowani do Lwowa. Przebywała tam siostra mojej matki, Władysława Piechowska, znana przedwojenna aktywistka WSK, a w czasie okupacji, aż do aresztowania przez NKWD, zaangażowana konspiratorka. To ona razem z Marią Wittek, Elżbietą „Zo” Zawacką sformowały we Lwowie oddział „babskiego wojska”. Ciotkę mama spotkała przypadkiem, na ulicy, kiedy koczowaliśmy na lwowskim dworcu, na którym sowieci wyświetlali propagandowe filmy. Ciocia pomogła nam urządzić się we Lwowie. Do Warszawy wróciliśmy przez zieloną granicę na Wielkanoc 1940 r. (…)

Reklama

- Ojciec wrócił z wami?

- Został na Węgrzech. Nie chciał wracać do domu. Uważał, że ma obowiązek walczyć za Polskę w wojsku. Nie udało mu się jednak przekroczyć nielegalnie granicy, został internowany i siedział w więzieniu w Budapeszcie, skąd zdołał uciec. Uciekł także z aresztu w Jugosławii, z której przedostał się do Turcji. Kontakt z nim był sporadyczny. Przyszło kilka listów, otrzymaliśmy parę dolarów, a potem nastała cisza. Na przełomie 1942 i 1943 r. z Turcji otrzymywaliśmy paczki m.in. z rodzynkami i rajstopami. Po wojnie dowiedziałam się, że ojciec jako zwykły pracownik zaczepił się w polskim konsulacie. Bezskutecznie czynił starania, aby dostać się do polskiej armii, ale ponieważ był legionistą, nie chciano go przyjąć. W końcu trafił do Bejrutu, gdzie został redaktorem pisma „Polak w Libanie” oraz działał społecznie. W Libanie zastała go informacja o śmierci mamy. Ojciec zmarł na zawał serca w 1949 r.

- A mama?

- Miała szerokie kontakty w środowiskach niepodległościowych jeszcze przed okupacją. Do jej przyjaciół należeli m.in. Franciszek Niepokólczycki i Janusz Albrecht, o których wiadomo było, że do końca będą walczyć o Polskę. Natychmiast włączyła się w konspirację. Została łączniczką pułkownika Kułagowskiego „Rabina”, dowódcy Śródmieścia ZWZ AK. Przez nasze mieszkanie przewinęło się mnóstwo ludzi z podziemia, przechowywał się u nas m.in. Karol Trojanowski „Radwan”, o którym po wojnie przeczytałam, że poszedł na współpracę z Niemcami. Po wsypie mama została aresztowana.

- Aresztowano ją przy pani?

- Przy mnie i przy najstarszym bracie Andrzeju, który był pomocnikiem mamy. Obaj moi bracia, Andrzej i Maciej, w czasie okupacji uczyli się w Warszawie w tajnej szkole podchorążych w oddziale kadeckim. Andrzeja przed aresztowaniem uchroniły papiery ze szpitala, że jest chory na gruźlicę. Faktycznie, pomagając mamie w utrzymaniu rodziny jako inkasent energii elektrycznej, musiał się gdzieś zarazić. Na szczęście gestapowcy szerokim łukiem omijali pokój, w którym leżał na tapczanie, a w którym przechowywana była broń. Podczas rewizji nie było z nami Maćka. Przed domem zatrzymał go dozorca. Z początku nie było też mamy, ale nie chcąc zostawić nas samych, weszła do środka. Pamiętam, że w trakcie przesłuchania do drzwi zapukał kolega. Otworzyłam i szepnęłam do niego: „Zbyszek, na litość boską, idź stąd!”. Musiałam wyglądać okropnie, bo zaraz odszedł. Na pytanie rewidujących dom Niemców kto to był, odpowiedziałam, że żebrak.

- Nie wciągnęli go do środka?

- Zajęci byli oglądaniem planszy, którą bracia wykorzystywali do zabawy w gry wojenne. W śledztwie uznali ją za poważny dowód. Mamę widziałam wówczas po raz ostatni. Patrzyłam na nią z balkonu naszego mieszkania. (…)

- Gdzie mama trafiła?

- Zawieźli ją na Pawiak. Dostaliśmy stamtąd gryps, który przechowuję do dzisiaj. Aresztowanie nastąpiło w przeddzień moich imienin, 14 sierpnia 1942 r. W październiku mama znalazła się w Auschwitz. Była numerem 24481.

- Mieliście z nią kontakt?

- Tylko listowny. W naszej kamienicy sąsiadka, znająca dobrze niemiecki, tłumaczyła te dwadzieścia słów, które można było jednorazowo napisać. Cała korespondencja adresowana była na mnie, bo mama bardzo się bała o chłopców. Wolno też było wysyłać codziennie niewielką paczuszkę, ale tylko z poczty głównej. Kolejki były ogromne, ale staliśmy w nich jeszcze pół roku po śmierci mamy. Mama zmarła w lutym 1943 r. Przyczyną, jak nas poinformowano, był tyfus. (…)

* * *

MARCIN DOBRZYŃSKI - we wrześniu 1939 r. 14-letni harcerz, w Powstaniu Warszawskim w samodzielnym plutonie „Grochów 694”

- Zacznijmy naszą rozmowę od okupacji w 1939 r…

- Wcześniej był 1 września, jednym z najtragiczniejszych dni w moim życiu. To, co się wtedy wydarzyło, rzutowało na całe moje późniejsze życie i choć minęło tyle lat, ciągle do niego wracam. Od samego rana ludzie byli bardzo nerwowi, gorączkowali się, biegali, naklejali na szyby paski, mama z hal Mirowskich przywiozła duże zakupy powtarzając, że będzie wojna. Tego dnia ok. godz. 16.00, pamiętam tę godzinę, bo ojciec wrócił akurat z pracy, na nasz dom spadły pierwsze bomby. Samoloty nadleciały od strony fortu Bema. Obserwowałem je z okna na drugim piętrze klatki schodowej naszego bloku.

- Leciały w waszym kierunku?

- Zmierzały wyraźnie na nas. Po chwili usłyszeliśmy świst i zaraz potem rozpoczęły się wybuchy. Wyrzuciło mnie na trawnik. Kiedy się ocknąłem, zobaczyłem ojca leżącego obok mnie, mamy i siostry nie widziałem. Nigdzie nie było też ciotki, która mieszkała z nami. Pozbierałem się jakoś, ojciec także i zaczęliśmy rozglądać się wokół. Bomba trafiła w sam środek bloku. Praktycznie cały budynek został zniszczony. Zabiła kilkadziesiąt osób.

- A bliscy?

- Po trzech godzinach wydostaliśmy spod gruzów ciężko ranną mamę. Miała wiele ran, złamań ale i wielkie szczęście, bo wokół niej jakimś cudem powstała niewielka przestrzeń, dzięki której miała czym oddychać i wołać o pomoc. Mojej siedmioletniej siostry i cioci nie odnaleźliśmy od razu. Dopiero 3 września służby wydostały ciała. Widziałem zwłoki… pogniecione od gruzów twarze, połamane kończyny... Ciągle pocieszam się, że na pewno nie męczyły się zbyt długo. Ojciec zaś, który podczas bombardowania ogłuchł, już do końca życia miał problemy ze słuchem.

- Straciliście siostrę, ciotkę, w gruz obrócił się wasz dobytek. Co się z wami działo w kolejne dni?

- Mama trafiła do szpitala, gdzie przed kapitulacją zdążyli ją jeszcze podleczyć. Siostrę i ciocię pochowaliśmy na Bródnie. Szliśmy za karawanem przez atakowane przez samoloty dzielnice Warszawy. Zanim dotarliśmy na miejsce, były cztery naloty.

- A gdzie zamieszkaliście po utracie mieszkania?

- Administracja tych, którzy potracili domy, kierowała do prywatnych osób mieszkających samotnie albo mających wolne pokoje. Moja rodzina trafiła do bloku na naszym osiedlu, do pana o nazwisku Salwa. Kilka miesięcy później na naszych oczach zabrało go gestapo i zginął w Auschwitz. (…)

* * *

JAROSŁAW GRABIŃSKI - w 1939 r. 14-letni kadet w szkole wojskowej we Lwowie, w Powstaniu Warszawskim w pułku „Baszta”

- Początek września 1939 r. Gdzie pan wtedy był?

- 7 września 1939 r. niemieckie samoloty zbombardowały Komorów i koszary szkoły podchorążych piechoty, w których jako lwowski kadet, przebywałem na urlopie. Mój ojciec, major, dowodził jedną z podchorążackich kompanii szkoleniowych w tych koszarach. Przed wybuchem wojny dostał przydział mobilizacyjny do Wilna. Ja zostałem na miejscu, bo kiedy miałem wracać do Lwowa, przyszedł telegram, abym wstrzymał swój wyjazd. Tego dnia miejscowi dowódcy zarządzili ewakuację wojskowych rodzin. Część osób podobno wyjechała autobusem, a my na wschód pojechaliśmy konną podwodą. Podziurawiony kulami portret mojej siostry to jedyna pamiątka, którą mi stamtąd pozostała. (…)

- Kto jechał na podwodzie?

- Jechała moja matka, ja i żona porucznika z Przasnysza ze swoim małym dzieckiem.

- Jechaliście w konwoju?

- Tak, początkowo była w nim cała szkoła, ale później ludzie się rozjeżdżali.

- Konwój był atakowany?

- Nie, jechaliśmy przeważnie nocami.

- Co mieliście ze sobą?

- To, co w ciągu dosłownie dwóch, trzech godzin od bombardowania można było wziąć. Spakowaliśmy worek marynarski, dwie walizki i malutki neseserek. I to wszystko. Potem już po ciemku wywozili nas na drogę. (…)

- Wróćmy do waszego pobytu w Terespolu. W jaki sposób trafiliście do Warszawy?

- Z chwilą, gdy mama zobaczyła wiec w Terespolu, natychmiast wynajęła furmankę i pojechaliśmy z powrotem.

- Dlaczego, czym się kierowała?

- Sądzę, że miała pewne wyobrażenie na temat sowietów. W wojnie dwudziestego roku brał udział jej mąż, wcześniej brat zginął w rewolucji. Po drugiej stronie granicy mieliśmy też ciotkę, która wyszła za mąż za lejbgwardzistę, oficera carskiego. Została z nim w Leningradzie, to znaczy w Piotrogrodzie, a potem w Leningradzie. Któregoś roku dostała pozwolenie i przyjechała w odwiedziny do Polski. Podobno matka ją widziała. Obraz nędzy i rozpaczy, więc wyposażyli ją we wszystko, kupili futro, odżywili trochę i pojechała z powrotem, bo zostawiła na wschodzie dzieci. Naturalnie na granicy wszystko jej zabrali i nie wiem, czy czasem nie wylądowała w obozie. W każdym razie mama wiedziała czym to pachnie. (…)

Powyższe fragmenty rozmów pochodzą z książki „Wrocławscy Powstańcy Warszawy”, autorstwa Krzysztofa Kunerta, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Ossolineum w 2011 r.

2012-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Kard. Ryś: Stanisława Leszczyńska to wzór obrony życia

2024-04-18 16:33

[ TEMATY ]

Auschwitz

Stanisława Leszczyńska

Kard. Grzegorz Ryś

domena publiczna

Stanisława Leszczyńska (ok. 1935)

Stanisława Leszczyńska (ok. 1935)

Ona jest potężnym znakiem ratowania każdego życia. Świadczy o tym zdanie, które sama zapisała w swoim raporcie położnej z Auschwitz: «dzieci nie wolno zabijać». Tak o heroicznej postawie Stanisławy Leszczyńskiej opowiada kard. Grzegorz Ryś. Zakończył się diecezjalny etap procesu beatyfikacyjnego sługi Bożej. Wczoraj zebrane dokumenty dostarczono do watykańskiej Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych.

Portatorowi akt, ks. dr. Łukaszowi Burchardowi, pomogli w tym kard. Konrad Krajewski, jałmużnik papieski, kard. Grzegorz Ryś, metropolita łódzki, ks. prał. Krzysztof Nykiel - regens Penitencjarii Apostolskiej, ks. prał. Zbigniew Tracz - kanclerz Kurii Metropolitalnej Łódzkiej.

CZYTAJ DALEJ

Przerażający projekt w Belgii: eutanazja dla „ludzi zmęczonych życiem”

2024-04-17 09:46

[ TEMATY ]

eutanazja

Belgia

Adobe.Stock.pl

W Belgii mamy do czynienia z kolejną przerażającą odsłoną kultury śmierci. Luc Van Gorp, stojący na czele jednego z funduszy ubezpieczeń, których celem jest zapewnienie każdemu godnej opieki zdrowotnej, wyszedł z propozycją eutanazji dla „ludzi zmęczonych życiem”. W odpowiedzi belgijscy biskupi przypomnieli, że „ludzkie społeczeństwo zawsze opowiada się za życiem”.

Debatę na temat wspomaganego samobójstwa ludzi starszych Luc Van Gorp rozpoczął w minionym tygodniu na łamach flamandzkiej prasy. Powołał się przy tym w szczególności na presję finansową na system opieki zdrowotnej, jaką niesie ze sobą opieka nad ludźmi starszymi i często chorymi. W dwóch dziennikach zaproponował on radykalne rozwiązanie „kwestii starzenia się społeczeństwa”. Podkreślił, że „ci, którzy są zmęczeni życiem, powinni mieć możliwość spełnienia swojego pragnienia o końcu życia”. Wskazał, że „nie można przedłużać życia tych, którzy sami już tego nie chcą, bo chodzi o budżet i kosztuje to rząd duże pieniądze”. Zauważył, że w starzejących się społeczeństwach Europy jest to ogromny problem, brakuje też niezbędnego personelu do opieki.

CZYTAJ DALEJ

Kraków: 14. rocznica pogrzebu pary prezydenckiej Marii i Lecha Kaczyńskich

2024-04-18 21:40

[ TEMATY ]

abp Marek Jędraszewski

para prezydencka

Archidiecezja Krakowska

– Oni wszyscy uważali, że trzeba tam być, że trzeba pamiętać, że tę pamięć trzeba przekazywać, bo tylko wtedy będzie można budować przyszłość Polski – mówił abp Marek Jędraszewski w katedrze na Wawelu w 14. rocznicę pogrzebu pary prezydenckiej Marii i Lecha Kaczyńskich, którzy razem z delegacją na uroczystości 70. rocznicy Zbrodni Katyńskiej zginęli pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r.

Nawiązując do spotkania diakona Filipa z dworzaninem królowej Kandaki, abp Marek Jędraszewski w czasie homilii zwrócił uwagę, że prawda o Chrystusie zapowiedzianym przez proroków, ukrzyżowanym i zmartwychwstałym, trafia do serc ludzi niekiedy odległych tradycją i kulturą. – Znajduje echo w ich sercach, znajduje odpowiedź na ich najbardziej głębokie pragnienia ducha – mówił metropolita krakowski. Odwołując się do momentu ustanowienia przez Jezusa Eucharystii, arcybiskup podkreślił, że Apostołowie w Wieczerniku usłyszeli „to czyńcie na moją pamiątkę”. – Konieczna jest pamięć o tym, co się wydarzyło – o zbawczej, paschalnej tajemnicy Chrystusa. Konieczne jest urzeczywistnianie tej pamięci właśnie w Eucharystii – mówił metropolita zaznaczając, że sama pamięć nie wystarczy, bo trzeba być „wychylonym przez nadzieję w to, co się stanie”. Tym nowym wymiarem oczekiwanym przez chrześcijan jest przyjście Mesjasza w chwale.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

iv>

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję