Wiadomość o śmierci Jana Pawła II zastała mnie u znajomego kapłana. Wcześniej, od wielu godzin dochodziły informacje o pogarszającym się stanie zdrowia Papieża. Ze słuchawkami w uszach i na kolanach w kościele, gdzie wówczas posługiwałem, nasłuchiwałem wiadomości przeczuwając, że nadchodzi ta szczególna chwila. Gdy tylko usłyszałem, że Papież umarł, opuściłem dom kolegi i biegiem udałem się do domu. Kościół przy ul. Staszica w Lublinie stał się miejscem mojego pożegnania z polskim Papieżem. Z kimś, kogo śmiało mogę nazwać przyjacielem moich młodych lat i autorytetem w dorosłym życiu. Dziś, po latach nasuwają się wspomnienia i przypominają chwile, które dane mi było przeżyć z Janem Pawłem II.
Blask pontyfikatu
Reklama
Pierwszą myślą niech będzie ta, że mieliśmy ogromne szczęście. Nasze oczy patrzyły na świętego, który żył pośród nas. Widzieliśmy go, słuchaliśmy, jakże wielu mogło go po prostu dotknąć. Przeszło ćwierć wieku naszego życia upływało w blaskach niezwykłego pontyfikatu, który wywarł niezatarty ślad na dziejach świata i ludzi. Dlatego tak trudno było nam się pogodzić z myślą, że go zabrakło. Z drugiej strony, nie mamy wątpliwości, że wciąż jest. Spogląda na nas z fotografii, z taśm filmowych i przez niezliczoną ilość pamiątek, które nagle nabrały wartości relikwii.
Moje pierwsze „spotkanie” z Janem Pawłem II miało miejsce na lekcji religii, w salce katechetycznej przy kościele św. Michała w Lublinie. Po śmierci Jana Pawła I trwało oczekiwanie na wybór nowego papieża. 16 października 1978 r. mieliśmy poranną katechezę. Siostra katechetka zachęciła nas wtedy do modlitwy o wybór nowego papieża. „Może to będzie Polak?” - powiedziała. Później już w domu okazało się, że ta modlitwa została wysłuchana. Usłyszeliśmy słynne „habemus papam” i naszym oczom ukazała się postać kard. Wojtyły, nowego papieża, który przybrał imię Jana Pawła II. To był pierwszy cud w moim życiu, pierwsza modlitwa, której owoce dane było tak szybko dostrzec. Tyle że nikt z nas, nastolatków, uczestników tamtej katechezy, nie zdawał sobie sprawy z tego, że to wydarzenie na ponad ćwierć wieku ukształtuje naszą młodość, życie, wiarę.
Wkrótce przyszły trudne czasy. Najpierw „wybuchła” Solidarność, potem władza PRL obróciła się przeciw narodowi, wypowiadając wojnę walczącym o wolność rodakom. To były niezwykłe czasy niezwykłych ludzi. Prymas Tysiąclecia kard. Wyszyński, ks. Jerzy Popiełuszko i tylu innych, którzy stawali się zwiastunami wolnej Polski. To oni byli dla wielu z nas, młodych, wzorami, za którymi chciało się nie tyle iść, co biec. I był przede wszystkim on, powód naszej dumy, ostoja wiary i wolny głos przemawiający w imieniu zniewolonego narodu. Czasem zastanawiam się, jak wyglądałby świat wtedy bez Jana Pawła II. Jak wyglądałby dziś? No i - jak wyglądałoby moje życie?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Był jak tęcza
W tych dniach powstanie wiele tekstów o Janie Pawle II. Zresztą, wiele ich już napisano. Wszystkie próbują ukazać nam tego niezwykłego człowieka i rolę jaką odegrał w życiu świata. Nie wiem, jak wiele jeszcze faktów zostanie opisanych jako „nieznane”. Pogoń za sensacją wydaje się dominować nad tym, co powinno przykuwać naszą uwagę. Wielu chce przy tej okazji zaistnieć w mediach, albo na Papieżu zarobić. Nawet to pokazuje, jak bardzo Jan Paweł II odmieniał oblicze ziemi i ludzi. Nie sposób przejść obok niego obojętnie. Dawał się wszystkim i dziś każdy chce mieć go choćby w kawałku, upamiętnić. Ile w tym wdzięczności, a ile pustej pychy? Nie mnie to oceniać. Wydaje mi się tylko, że czasem zapominamy o najważniejszym. Kim przede wszystkim był Jan Paweł II? Był przez całe swoje życie wiernym sługą Chrystusa. Choć uwaga świata często koncentrowała się na nim, on starał się być - jakby to ujął ks. Twardowski - „tęczą, która sobą nie zajmuje miejsca”. Wbrew temu, co wielokrotnie mu zarzucano, nie chciał koncentrować uwagi na sobie. Starał się być jak Apostoł - wszystkim dla wszystkich. Był, jak to określał kanonizowany przezeń Brat Albert „dobry jak chleb”, którym dzieli się i karmi wszystkich.
Dorośniemy?
Wkrótce po śmierci Jana Pawła II pojawiły się pytania o to, co pozostanie w nas po latach tego niezwykłego pontyfikatu. Niektórzy postulowali z wyrzutem, że chętnie oklaskiwaliśmy Papieża, ale nie zawsze go słuchaliśmy. Nie wiem, może jest w tym nieco racji. Ale jak ogarnąć w krótkim czasie to ogromne dziedzictwo, jakie pozostawił nam w spadku Papież z Polski? Dobrze więc, że powstaje tak wiele inicjatyw przybliżających nam jego nauczanie i duchowy testament. Z wdzięcznością trzeba powitać i te, które rodziły się i rodzą w naszej archidiecezji.
Nie sposób nie podkreślić ogromnego wkładu śp. abp. Józefa Życińskiego. Jego determinacja, z jaką starał się przybliżać osobę i dzieło Jana Pawła II, zasługują nie tyle na uznanie, co na podjęcie i wdrożenie w życie. Myślę, że każdy z nas z łatwością odnajdzie coś dla siebie, jakąś myśl wartą przemyślenia na nowo. Osobiście chętnie wracam do papieskich homilii z jego pielgrzymek do ojczyzny. W spotkaniach rekolekcyjnych z młodymi staram się przywołać słowa ze spotkań w Rzymie, na Tor Vergata w roku jubileuszowym. Zaglądam do listu do młodych z 1985 r. A na całe życie pozostaną mi w pamięci jego słowa o tym, że trzeba od siebie wymagać, choćby inni nie wymagali. I te o naszych własnych Westreplatte, które trzeba obronić. Przychodzi taki czas, w którym człowiek dorasta do słów, które niegdyś oklaskiwał.
Jan Paweł II z pewnością był prorokiem. To, co mówił przed laty, dziś ukazuje swoją aktualność. Cierpliwie więc wsłuchujmy się na nowo w papieską ewangelię. Przemawia w niej ten sam Chrystus, który w Janie Pawle II ukazał nam swoje współczesne oblicze.