Reklama
W Sejmczanie mieszka Eugeniusz, syn zesłańca, Polaka. Trzy lata temu trafiliśmy na niego, kiedy jadąc kołymską trasą przez dwa tygodnie szukaliśmy katolików. To jest jakieś 500 km na północ od Magadanu. Zakonnice powiedziały nam, że niedaleko są opuszczone łagry. „Można tam wejść?” - zapytałem. „Można, ale trzeba mieć przewodnika. Eugeniusz nam pomoże. Ucieszyłby się, gdyby jakiś ksiądz odprawił Mszę św. na grobie jego ojca, którego zesłano w 1946 r. za przynależność do Armii Krajowej. Był katolikiem. Ale kiedy zmarł nie miał pogrzebu chrześcijańskiego, bo w tym czasie nie było na Kołymie księży” - oznajmiły siostry.
Czasu na podjęcie decyzji nie było wiele. Tym bardziej, że zbliża się powoli zima. 27 września byliśmy już w trasie. Po 140 km jazdy skończył się asfalt. Kierowca busa jakby tego nie zauważył. Zresztą japońskie samochody słyną tu z trwałości i elastyczności zarazem. Za oknami kołymska jesień. Listwienica zmieniła kolor na złotawo-brązowy. Błękitne niebo i polakierowane śniegiem wierzchołki gór chwalą Stwórcę za dobroć Jego. Im dalej na północ tym zimniej. Na przełęczach spotyka nas zima. Śnieg i mróz. W busie „strzeliło koło”. Kierowca zabrał się do pracy. Dla nas to okazja do nabrania powietrza i poskładania kości. Nieopodal trasy trwa wydobycie złota z przepływającej tu niewielkiej rzeki. Koparki przerzucają żwir, który jest przesiewany i płukany. Dowiaduję się, że kiedy latem bywają ulewy, rzeka niekiedy wylewa, szukając starego koryta. Wtedy podróżujący kołymską trasą czekają, aż woda z drogi opadnie. Czekanie może trwać parę godzin lub dni.
Na drugi dzień Sejmczan wita nas piękną pogodą. Eugeniusz prowadzi gospodarstwo rolne. Hoduje warzywa i ziemniaki. Właśnie zakończył się okres zbierania tegorocznych płodów. Część zbiorów poleci na Czukotkę, część pojedzie do wiosek i do miasta.
Łagry
Reklama
Eugeniusz zabiera samochód. Jedziemy na cmentarz, który o tej porze roku mieni się złotymi odcieniami jesieni. Spoczywają tu ojciec i matka Eugeniusza. Na tzw. starej części cmentarza krzyże na nagrobkach są rzadkością. Królują gwiazdy, obeliski i tablice. Na nowej części krzyży jest więcej. Obecnie każdy zmarły otrzymuje krzyż niejako „z urzędu”, niezależnie czy był ochrzczony, czy wierzący lub nie. Podchodzimy do grobu Józefa. Zmarł w 1981 r. Pochodził z Grodzieńszczyzny. W 1939 r. walczył z Niemcami w kampanii wrześniowej. Był kawalerzystą. Potem wstąpił do AK. Po wojnie dostał wyrok: praca w łagrze. Trzy lata pracował w obozie, który znajdował się o jeden dzień drogi od Sejmczanu. Po zwolnieniu został na Kołymie. Ożenił się. Rozpoczął życie w nowej rzeczywistości. Raz udało mu się wyjechać do Polski w latach 60., do krewnych. Wrócił jednak. Dla Gienka i rodziny.
Rozpoczyna się Msza św. Prawdopodobnie nigdy wcześniej nikt nie modlił się na tym cmentarzu w obrządku katolickim. Oddajemy Miłosiernemu Bogu całą rzeczywistość tego miejsca - Józefa, jego żonę i ich małego synka, który zginął w czasie prac gospodarskich. Myślimy o wszystkich spoczywających w tym miejscu. Aniołowie wyprosili ładną pogodę. Błękitne niebo i złota modrzewiowa wyściółka stały się ołtarzem dla Pana. Po Mszy św. na twarzy Eugeniusza widać zadowolenie. Od razu zadzwonił z komórki do żony, która jest prawosławna, oznajmiając, że na cmentarzu odbyła się „poważna sprawa”.
Potem oprowadzanie po okolicy. Nad rzeką Kołymą robimy dłuższy spacer. Nurty Kołymy wykorzystywane są niekiedy do spławu płodów rolnych. To część świata, gdzie króluje przyroda i jej naturalne piękno. Człowiek w tym miejscu uznaje swoją małość. „Z wielkości i piękna stworzeń poznaje się ich Stwórcę”. Obserwując przyrodę - dostrzegasz Jego.
29 września - w liturgii wspomnienie Świętych Archaniołów. Rankiem aniołowie wymalowali błękitne niebo. Eugeniusz po załatwieniu gospodarskich spraw zabiera Andrzeja. Jest z nami s. Małgorzata. Wsiadamy do terenówki. Jedziemy na północ w kierunku nieczynnych obozów. Może uda się zobaczyć dwa. Do łagru w którym pracował Józef nie można dojechać samochodem. Na pewnym odcinku droga zarosła i uległa zniszczeniu. Eugeniusz dotarł tam tylko raz w życiu, aby zobaczyć gdzie pracował jego ojciec. Chcąc dostać się do tego miejsca, należy w miarę możliwości najdalej podjechać samochodem, a potem jakieś pół dnia na nogach. Ale my w to miejsce nie dotrzemy. Za duża przestrzeń, a za mało czasu. Chcemy pomodlić się dziś tam, gdzie to możliwe.
Szutrowa droga prowadzi przez tajgę. Po pół godzinie jazdy skręcamy w lewo z głównego traktu. Niestety kończy się droga rozmyta przez duży strumień. Ale nasz samochód radzi sobie nieźle. Po znalezieniu płytkiego miejsca przejeżdżamy na drugą stronę. Za jakiś czas docieramy do rzeki. Kamienisty, płaski brzeg umożliwia dotarcie do wody. Po drugiej stronie rzeki wyłoniła się drewniana zabudowa gospodarczej części łagru - tzw. fabryka. Usytuowana między dwoma wzgórzami, w dolinie. Wychodzimy z samochodu. Wchłaniamy czas i przestrzeń, historię i teraźniejszość. Modlimy się. Oddajemy Bożemu Miłosierdziu ludzi, których kości przykryła kołymska ziemia i upływający czas…
Andrzej rozpala ognisko. Czas na gorącą herbatę. Trochę refleksji nad życiem i śmiercią. Gienek wyciąga z samochodu karabin. Lepiej mieć go w pogotowiu, bo teren obfituje w niedźwiedzie. Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej. Wyjeżdżamy na drogę prowadzącą do kolejnego łagru. Na niewielkim śniegu przykrywającym drogę widać świeżo odciśnięte ślady niedźwiedzia. Ślady prowadzą dokładnie w tym samym kierunku w którym my jedziemy samochodem. Niestety, droga robi się coraz bardziej wąska. Na dodatek krzewy rosnące po bokach uniemożliwiają przejazd. Chłopaki wyciągają z samochodu piłę spalinową. Robią niewielką ścinkę. Krok za krokiem przecieramy szlak. S. Małgorzata w samochodzie modli się, żeby się udało. W tym szczególnym miejscu i dniu aniołowie są z nami. Udaje się przedostać na teren fabryki. W dolince po prawej stronie widoczne są fundamenty baraków, które spłonęły tego lata na skutek pożaru, który strawił też znaczną część lasu. Zostawiamy samochód. Dalej można iść tylko pieszo, ponieważ obsunęła się droga. Idziemy po śladach niedźwiedzia, które prowadzą dokładnie tam, gdzie jest cel naszej wyprawy - do miejsca, gdzie chcemy złożyć Bogu ofiarę Mszy św. Naszym oczom ukazuje się ogromne zwalisko kamieni usypane ręcznie przez ludzi. To odpad po urobku. Współcześnie takie góry robi się maszynami. Dawniej techniki podobnej do dzisiejszej nie było. Wtedy były taczki i ręce więźniów.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Jesteśmy w środku „fabryki”
Pod gołym niebem. Szukamy miejsca na modlitwę. Gienek wyciągnął fragment deski zabezpieczającej wejście do szybu. To na niej, ułożonej na kamieniach rozścielamy niewielki obrus i korporał, krzyż i dwie świece. Miejsce dla Pana, który przyjdzie w to miejsce ze swym bóstwem i człowieczeństwem. Najważniejsze wydarzenie dnia i najważniejsze wydarzenie w tym miejscu świata. Bezwietrznie. Nad nami ośnieżone szczyty, błękitne niebo i słońce oświetlające zbocza. Pośród nas płyną słowa z pierwszego czytania przeznaczonego na dzień Świętych Archaniołów: „I nastała walka na niebie; Michał i jego aniołowie mieli walczyć ze Smokiem. I wystąpił do walki Smok i jego aniołowie, ale nie przemógł, i już się miejsce dla nich w niebie nie znalazło. I usłyszałem donośny głos mówiący w niebie: «Teraz nastało zbawienie, potęga i królowanie Boga naszego i władza Jego Pomazańca»” (Ap12, 7-8, 10).
W chwilę później biała Hostia unosi się nad miejscem, gdzie męczennicy kołymscy oczekują na dzień swego zmartwychwstania. I nastała cisza. Cisza kołymskich wzgórz, niemych świadków dni w których człowiek stracił swoje człowieczeństwo. Cisza, która przemawia głośno i wyraźnie. W tej ciszy modlimy się o pokój, zgodę i pojednanie. O zwycięstwo Prawdy, o życie wieczne…
Po Mszy św. błogosławieństwo miejsca. Wzywamy imienia Pana, które jest wielkie. Obóz koncentracyjny stanowi w jakiś sposób kwintesencję działania złego ducha, dlatego przywołujemy imię Jezus, na którego głos zegnie się wszelkie kolano i każda istota. W tym tragicznym miejscu Jezus niech będzie Panem.
Więźniowie budowali tunele w zboczach gór i wydobywali z nich surowce. Po modlitwach usiłujemy wejść do jednego z tuneli. Sam otwór na wysokości ok. 2 m obity jest deskami. Zapewne w celach bezpieczeństwa. Niestety, za wiszącymi długimi soplami napotykamy na ścianę z lodu. Wygląda na wieczną zmarzlinę. Latem i zimą więźniowie pracowali cały czas. Od rana do wieczora. Zimą pracę przerywano z chwilą, gdy temperatura spadała poniżej - 54 st. C. Mamy jeszcze trochę czasu, więc szukamy kolejnego wejścia. Ścieżkę na śniegu przetarł nam niedźwiedź. Łatwiej iść po jego śladach. Odnajdujemy kolejny tunel. Gienek idzie przed nami pierwszy i usiłuje wejść do środka. Jednak raptownie odwraca się i odchodzi z powrotem. „W środku jest niedźwiedź. Ślady na śniegu prowadzą tylko w jedną stronę - do wyrobiska. Trzeba cicho odejść, bo jak się zbudzi to nas zje” - powiedział z przejęciem. Więc cichutko odchodzimy, schodząc ze zbocza. Wracając do samochodu stawiamy w miejscu odprawionej Mszy św. krzyż. Za materiał posłużyły obozowe deski i gwoździe. Po modlitwie wracamy do domu. W czasie jazdy zapada zmrok, rozświetlony kołymskim blaskiem księżyca. Blask, który oświetla drogę, kamienie i drzewa. Kończymy dzień dziękczynną modlitwą do Archaniołów. Oni w dniu dzisiejszym zwyciężyli.
Po dwóch miesiącach służby na Kołymie, Pan dał mi jeszcze jedną łaskę - pomoc duszpasterską w parafii św. Teresy na Kamczatce.
Powrót
Pietropawłowsk Kamczacki (ok. 200 tys. mieszkańców) jest drugim co do wielkości miastem na świecie do którego nie można dotrzeć drogą lądową. Pozostaje powietrze lub woda. Miasto ma w miarę rozwiniętą komunikację lotniczą z Federacją Rosyjską i Azją. Z roku na rok przybywa do niego coraz więcej turystów. Z Magadanu raz w tygodniu leci samolot do Pietropawłowska. Leci, jeśli warunki atmosferyczne na to pozwalają. Wysłużony An-24 startuje z Jakucka, realizuje międzylądowanie w Magadanie, a potem dalej na Kamczatkę. Wszystko w ciągu jednego dnia. Mój samolot spóźnił się tylko jeden dzień z uwagi na purgę (silny wiatr ze śniegiem).
Następnego dnia rano pogoda się poprawiła. Zima zadomowiła się na dobre, chociaż w kalendarzu dopiero 20 października. Minus 7 st. C. w powietrzu i tyleż samo w samolocie do którego nas wreszcie zaproszono. Jeszcze tylko pół godziny oczekiwania na zakończenie przeglądu technicznego i poczciwy „Antek”, dwusilnikowy turbośmigłowy statek powietrzny włączył silniki. Weteran i rekordzista wszelkich zjawisk związanych z lotnictwem w czasach ZSSR i współcześnie. Jak mówią miejscowi - nie do zdarcia. Kiedy śmigła rozpoczęły swoją pracę, szybko zapomniałem o ujemnej temperaturze panującej w jego wnętrzu. Po 10 minutach człowiekowi jest wszystko jedno. Będąc w powietrzu, ogrzewanie samolotu działa bez zarzutu. Jest nawet zbyt ciepło. Po wylądowaniu, otrząsając się z oszołomienia (decybele), pasażerowie schodzą na płytę lotniska. Bagaż odbiera się prosto z samolotu, jak z autobusu. Za bramą lotniska czekał ks. Krzysztof, proboszcz parafii na końcu świata.
Parafia św. Teresy z Lisieux na Kamczatce, podobnie jak wspólnota w Magadanie, jest młoda. Pierwszym kapłanem po wojnie, który dotarł na Kamczatkę jako administrator, był ks. Jarosław Wiśniewski (1999 - 2001), a pierwszym proboszczem był ks. Martin Sebin, kapłan ze Słowacji (2001 - 2003). Obecnie w parafii służą ks. Krzysztof Kowal i ks. Jan Radoń, kapłani z Polski. Niewielki budynek parafii mieści w sobie kaplicę, małą kancelarię, zaplecze gospodarskie, kuchnie i skromne mieszkanie dla księży. Wspólnota pragnie cieszyć się nową świątynią, wyraźnym znakiem obecności rzymskokatolickiej wiary na Kamczatce. Kościółek ma powstać obok budynku parafialnego. Jednak rzymscy katolicy postrzegani są przez niektóre środowiska jak sekciarze oraz konkurencja dla wyznawców prawosławia. Opinia taka nie jest zgodna z prawdą, ponieważ Kościół rzymskokatolicki na Dalekim Wschodzie w pierwszej kolejności pragnie dotrzeć z Ewangelią do miejscowych katolików, do ludzi obojętnych, nieochrzczonych i zagubionych duchowo (a takowych jest wielu). „Nie szukamy prawosławnych, chyba że sami przychodzą” - podkreślają kapłani. Stąd troska i otwartość. Potrzeba jeszcze dużo wysiłku duchowego i materialnego, aby zbudować godne miejsce dla Pana i św. Tereski od Dzieciątka Jezus, patronki misji. Kapłani docierają również z posługą do Esso, miejscowości oddalonej ok. 500 km od Pietropawłowska. Esso położone jest między wulkanami królującymi w krajobrazie Kamczatki. Znajduje się tam niewielka kaplica poświęcona św. Ojcu Pio.
W duszpasterstwie na Wschodzie ważną rolę odgrywa cierpliwość. „Cierpliwość to cnota, którą nabywa się bardzo cierpliwie” - mawiają misjonarze. Ona bardzo pomaga. Ale najbardziej pomaga świadomość bliskiej obecności Pana i świętych. Bez nich ani rusz. Kamczatka to kraina wulkanów, tajgi i niedźwiedzi. Mogę dopisać i zaświadczyć, że ponad tymi wyznacznikami króluje łaska Boża i obecność drobnych cudów, które Opatrzność zsyła z każdym nowym dniem.
Każdy dzień na Wschodzie jest darem Pana. To On wyznacza front pracy i modlitwy. W świecie, w którym „nie ma się do czego odwołać” liczy się Bóg i drugi człowiek. Nie ma miejsca na ludzkie kalkulacje i postawę „ułożenia się”. Nie znajdziesz tu tronu z którego mógłbyś decydować o losie drugiego. Należy po prostu „być”. Łaska Boża dopełni reszty. Ona przychodzi w prostych znakach, na modlitwie i w posłudze drugiego człowieka.
Codziennie rano gromadzimy się na adoracji Pana. Potem Jutrznia. Centralnym wydarzeniem dnia jest Msza św. Sprawy bieżące i administracyjne zajmują wiele czasu, z uwagi na kwestie prawne i szerokość geograficzną. Bycie „dla” to katecheza indywidualna i zbiorowa, odwiedziny starszych i chorych, pomoc uzależnionym od alkoholu i narkotyków. Jedną z konkretnych form pomocy bliźniemu jest np. pomoc w budowie drewnianego domku dla Koriaka i jego niepełnosprawnego syna. Od października ub.r. w Pietropawłowsku służą dwie siostry felicjanki, wnosząc do wspólnoty ducha radości, posługując chorym i dzieciom.
Niepokalane Serce Maryi chce być rozpoznawalne w Rosji. Maryja o nas, swoje dzieci walczy w każdym zakątku świata. Wskazuje na zagrożenia i prowadzi na drodze do nieba. Z chwilą poświęcenia świata i Rosji Niepokalanemu Sercu Matki Bożej przez Jana Pawła II, wiele zaczęło się zmieniać. Rosja to specyficzny kraj, największy terytorialnie na świecie, który bardzo potrzebuje Ewangelii i Jezusa. Potrzebuje wyleczenia z ran zadanych przez zawirowania historii i wielu niedobrych ludzi. To proces długi, bo obszar wielki. Wydaje się, że proces ten obliczony jest na wiele lat. Czy jednak zdążymy przed przyjściem Pana? On zna wszystkie tajemnice. Chrześcijanin to człowiek nadziei. A nadzieja zawieźć nie może.
Figurka Matki Bożej Fatimskiej patrzy na modlących się w kaplicy św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Maryja pokazuje swoje Niepokalane Serce. Cierpliwie i z miłością. Codziennie modlimy się o nawrócenie grzeszników i za misje. Niech Jej wstawiennictwo wyprasza pokój i zbawienie wszystkim, którzy tu przychodzą.