Reklama

Życie jest dorastaniem do śmierci

Kiedy wchodzę do kaplicy, mam świadomość, że oni wszyscy tutaj są. Mam ich blisko siebie. I jest ich coraz więcej. Nawet gdy ich nie pamiętam z imienia i nazwiska, są w prawdzie świętych obcowania - mówi s. Kinga - Grażyna Mrozek - przełożona Zgromadzenia Sióstr Albertynek i kierownik Hospicjum bł. s. Bernardyny Jabłońskiej w Miechowie

Niedziela kielecka 45/2010

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

W dzieciństwie Pan Bóg mnie bardzo hartował, ale całą radość życia oddał mi w Zgromadzeniu - przyznaje. Urodziła się w 1 kwietnia 1966 r. w rodzinie robotniczo-chłopskiej w Przysietnicy, w pobliżu Starej Wsi koło Brzozowa, o którym mówi się - Brama Wjazdowa do Bieszczad.

Prababcia wymodliła powołanie

Jako najstarsza z czworga rodzeństwa musiała bardzo szybko dorosnąć. - Moje dzieciństwo było szare i ponure. Byłam typowym dzieckiem komunizmu. Wychowana na telewizji, serialach, szukałam jednak czegoś więcej. Chciałam być szczęśliwa, podświadomie czułam, że życie nie polega na tym.
Rodzice nie poświęcali dzieciom zbyt dużo czasu. Byli zajęci licznymi obowiązkami w gospodarstwie i w pracy. - Na budowie u ojca normą był alkohol, mama ciężko pracowała w fabryce firanek. Ojciec przychodził albo pijany, albo z awanturą. Nie miałam z nim kontaktu i do tej pory, choć wybaczyłam, czuję gdzieś w sercu ból - opowiada s. Kinga.
Grażynka opiekowała się rodzeństwem, zwłaszcza młodszym bratem, który w dzieciństwie był chorowity. Dużo ciepła i miłości dawała jej prababcia Franciszka Zubel. - Była kobietą bardzo biedną. Do końca zajmowała się chorym mężem. Została wdową w wieku 33 lat z trójką dzieci. Najstarszą córkę wywieźli do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, gdzie spędziła 4 lata. Prababcia była pobożna, zawsze uśmiechnięta, dla mnie - ideał ciepła dobroci - podkreśla. Prababcia chorowała na gościec przewlekle postępujący. Pamięta jej zdeformowane obolałe dłonie, cierpiała, ale nigdy nie narzekała. Grażynka czytała jej książki, robiła zakupy, pomagała w codziennych obowiązkach. To było jej pierwsze zetknięcie się z potrzebującym. - Myślę, że prababcia wymodliła mi powołanie - mówi.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Zaufałam i skoczyłam

Po zakończeniu VIII klasy złożyła podanie do zakonu, jednak w realizacji zamiarów przeszkodził jej stan wojenny. Poszła do szkoły zawodowej. Nie przestała jednak myśleć o klasztorze. Na katechezie zafascynowała ją postać Brata Alberta. - Żył dla innych, chociaż sam był niepełnosprawny (nogę stracił w powstańczej bitwie), potrafił wszystko dla ubogich zostawić, nawet malarstwo - mówi. - Także chciałam zrobić coś więcej, żyć dla innych, mieć jasną drogę, skutecznie pozbyć się egoizmu, „być” bardziej niż „mieć” - podkreśla. Po ukończeniu szkoły ostatecznie postanowiła wstąpić do zakonu.
Zgromadzeń było wiele. Które wybrać? - Powiedziałam sobie w duchu: pierwszy adres, o jakim usłyszę, będzie tym, pod który się zgłoszę. To będzie moje „runo” dla Pana Boga. Zaufałam Panu Bogu i skoczyłam na głęboką wodę - mówi.
Jej mama pracowała z koleżanką, która miała kuzynkę w Krakowie z Zgromadzeniu Sióstr Albertynek. Mówiła o ich charyzmacie, o posłudze sióstr, „że są takie radosne i dobre”. To było właśnie to. W 1984 r. zgłosiła się do klasztoru Sióstr Albertynek przy Woronicza w Krakowie. W nowicjacie było ich 45. Pochodziły z różnych środowisk, miały różne wykształcenie i charakter. Zgromadzeniu s. Kinga zawdzięcza całą formację i możliwość wzrastania w wierze. Tutaj spotkała przewodników duchowych i przyjaciół. - Mistrzyni s. Rafaela i o. Bruno sprostowali mój obraz Pana Boga. W Zgromadzeniu odnalazłam całą radość życia - wyznaje.

Reklama

Albertynka

Jako postulantka pracowała z dziećmi niepełnosprawnymi w Grojcu koło Oświęcimia. Potem w domach pomocy społecznej z dorosłymi. W 1988 r., zaraz po formacji w nowicjacie i pierwszym roku junioratu, trafiła do domu sióstr albertynek w Kielcach. W mieście pracowała w Domu Pomocy Społecznej. Tutaj ukończyła Liceum dla Pracujących. Po ślubach wieczystych i szkole pielęgniarskiej Zgromadzenie posłało ją ponownie do DPS w Kielcach już jako pielęgniarkę. Pracowała następnie w Lubaczowie w DPS dla dzieci, Przemyślu, gdzie posługiwała w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym. W wieku 33 lat w została po raz pierwszy przełożoną i kierownikiem DPS w Tarnowie. Dom był duży - 260 chorych, 150 pracowników. Tutaj zdobywała doświadczenie w zarządzaniu zespołem, uczyła się organizacji pracy, cierpliwości i wytrwałości. Po trzyletniej kadencji wyjechała na dwa lata do Stanów Zjednoczonych. Półtora roku pracowała wśród biednych w Chicago. Wydawała posiłki i odzież. Przychodzili do kuchni dla ubogich, gdzie pracowała razem z dwiema siostrami, bezdomni Meksykanie, imigranci z krajów afrykańskich, nie mogący przystosować do nowej rzeczywistości. W tym kulturowym tyglu nie czuła się zbyt dobrze. Na początku problemem była bariera językowa (musiała się uczyć jednocześbie angielskiego i hiszpańskiego), potem doszły kłopoty zdrowotne. Po dwóch latach przełożeni zadecydowali o powrocie s. Kingi do kraju. Sześć lat temu Zgromadzenie oddelegowało ją do Miechowa na przełożoną Domu sióstr albertynek oraz kierownika Hospicjum bł. s. Bernardyny Jabłońskiej. Hospicjum istnieje od 12 lat i działa w strukturach Caritas Kieleckiej. Zostało powołane z inicjatywy Fundacji Ziemi Miechowskiej przy wsparciu Caritas oraz władz samorządowych. Mieści się w wyremontowanym i przebudowanym budynku po dawnym szpitalu z XIX wieku. Od dwóch lat trwa rozbudowa hospicjum. Obecnie budynek jest w stanie surowym zamkniętym. W przyszłości nowa część ma pomieścić około 40 pacjentów.
- Całe życie uczyli mnie pływać, teraz karzą fruwać - mówiła siostra o tej nominacji. Była świadoma, że hospicjum rządzi się innymi prawami niż domy pomocy społecznej. Tutaj nie chodzi jedynie o dobre wykonywanie zawodu, ale umiejętność empatii, tworzenie atmosfery współpracy i warunków, w których pacjent cierpiący będzie mógł przeżyć ostatnie chwile swojego życia jak najgodniej. Zaznacza, że nadrzędnym i ostatecznym dobrem jest pacjent, a trzeba się mocno pogimnastykować, by przy całym zaangażowaniu w opiekę nad chorym i umierającym, „pielęgnować” również procedury i zadowolić Narodowy Fundusz Zdrowia. - W szpitalu „pielęgnuje” się procedury, w hospicjum człowieka - mówi.

Reklama

Pozwalają wzrastać miłości

Jednak początki pracy w nowej placówce były bardzo trudne dla s. Kingi. - Przywieźli pacjenta wychudzonego do granic możliwości, z dużą gulą krwi w ustach. Pielęgniarka musiała wyjąć tę gulę, ponieważ mógł się nią zadławić. Mnie zaczęło wszystko fruwać przed oczami, zaraz zemdleję - myślałam. - Panie Boże, widzisz, chcę, ale nie mogę, nie dam rady, chyba ode mnie za dużo wymagasz. Jeden, drugi, trzeci taki lub podobny przypadek. Potem pokłóciłam się z Panem Bogiem i zrozumiałam - to jest właśnie taka Boża ekonomia. Pan Bóg jeśli od nas czegoś wymaga, wzywa nas do oddania się Jemu bez reszty. Jeśli Mu zaufasz, dasz radę - tłumaczy siostra.
W skromnym budynku mieści się osiem sal i 16 łóżek, cztery dostawki, bo zapotrzebowanie jest bardzo duże. Ponadto łazienki, pokój dla pielęgniarek, niewielka świetlica z holem, który zastępuje świetlicę lub pomieszczenie do terapii zajęciowej. W ciągu roku z pomocy stacjonarnego hospicjum korzysta ponad 100 osób, ponadto blisko 80 pacjentów pod swoją opieką ma domowe hospicjum. Niestety wszystkich albo prawie wszystkich trzeba pożegnać.
Niewielkie dwuosobowe przytulne sale dają pacjentom poczucie minimum komfortu, klimat spokoju i bezpieczeństwa. Personel: 16 pielęgniarek, trzech lekarzy, kapelan, dwóch psychologów, pracownik socjalny, terapeuta zajęciowy, wolontariat, opiekunki - to zespół ludzi potrafiących ze sobą współpracować dla pacjenta. W takim miejscu niezbędna jest formacja, stała praca nad sobą. Co miesiąc organizowane są spotkania organizacyjno-szkoleniowe, od czasu do czasu integracyjne, które chronią pracowników przed wypaleniem zawodowym, ponieważ ciągły kontakt z umierającymi jest dla nich dużym obciążeniem psychicznym. Wsparciem objęte są nie tylko pacjenci, ale także rodziny.
W ostatnią sobotę miesiąca w kaplicy ksiądz kapelan odprawia Mszę św. za zmarłych w poprzednim miesiącu. Kaplicę wypełniają ich rodziny i najbliżsi. - To są głębokie spotkania i bardzo ważne chwile, rodziny dostrzegają, że nie są same, że obok nich też ktoś cierpi, że Pan Bóg nie uwziął się na nich - opowiada s. Kinga.
- Jaki sens ma to życie? - szczególnie mocno to pytanie brzmi, jeśli chory jest już zdany wyłącznie na innego. S. Kinga podkreśla, że „chorzy pozwalają wzrastać naszej miłości, dobroci i człowieczeństwu”. Tutaj personel wsłuchuje się w potrzeby umierającego. Pewien starszy pan zapragnął przed śmiercią zobaczyć Sukiennice, w Krakowie był bardzo dawno, przed wojną. W hospicjum spełniło się jego marzenie. Znowu zobaczył Kraków.
Tłumaczy, że ta posługa uświadamia jej „że zdrowie i życie jest darem. Należy żyć tak, aby go nie zmarnować”. We współczesnym świecie nie rozmawia się na temat śmierci, spycha się ją na margines. Trzeba na chwilę się zatrzymać, zastanowić. - Z chwilą urodzin każdy człowiek ma już wypisaną datę śmierci. Życie jest cyklem dorastania do śmierci, do doskonałości, do tego żeby się uszlachetnić, żeby jak najlepiej swój czas na ziemi wykorzystać - mówi.

Bezcenna lekcja

W 2008 r. miechowskie hospicjum zostało laureatem nagrody „Kryształy soli”. Kapituła napisała w uzasadnieniu: „Za szczególny charakter pełnionej misji, za codzienną albertyńską pracę na rzecz ciężko chorych w schyłkowym okresie życia. Za wielki profesjonalizm, poświęcenie, ciepło oraz serdeczność niosącą ulgę w cierpieniu choremu i jego bliskim. Za dawanie społeczeństwu, zwłaszcza młodemu pokoleniu bezcennej lekcji miłości, życzliwości, troski o drugiego człowieka”.
Rzeczywiście, hospicjum może być dumne ze swoich młodych wolontariuszy przygotowanych i przeszkolonych. Grupą blisko 20 wolontariuszy zajmuje się koordynatorka. Odwiedzają pacjentów, towarzyszą cierpiącym i umierającym, swoją obecnością, uśmiechem dobrym słowem czynią ich życie radośniejszym i lepszym. W wolontariacie tzw. akcyjnym jest ok. 100 młodzieży, zajmuje się nimi s. Joanna katechizująca w miejscowym Liceum. Organizują kwesty podczas akcji „Pola Nadziei”, „Hospicjum to też życie”. Zdarza się, że ich wolontaryjna służba wpływa na wybór drogi życiowej. Jak w przypadku licealistki, która postanowiła zostać psychologiem i pracować w hospicjum czy innego wolontariusza, który zdecydował się pójść na medycynę.
W lipcu 2010 r. w hospicjum miechowskim, po długiej i ciężkiej chorobie spędziła ostatnie chwile życia znana i ceniona aktorka. W holu wisi jej fotografia - piękna, uśmiechnięta kobieta. Dookoła podpisy rodziny i podziękowania dla sióstr, personelu i wolontariuszy, którzy towarzyszyli Marcie do końca.
- Umierający przypominają mi cały czas o Panu Bogu jako o ostatecznym celu. Kiedy ktoś umiera tak młodo, pytamy: dlaczego Pan Bóg zabiera go w najlepszym momencie życia? Osiągnął doskonałość? A może już na nic więcej go nie stać? Ale przecież nieważna jest długość życia, ale jakość. Tutaj codziennie zdaję sobie sprawę z tego, że tak naprawdę tyle mamy, ile damy z siebie innym - mówi siostra.

2010-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Czy przylgnąłem sercem do Jezusa dość mocno?

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Grażyna Kołek

Rozważania do Ewangelii J 6, 44-51.

Czwartek, 18 kwietnia

CZYTAJ DALEJ

Ikona Nawiedzenia zawitała do parafii w Białej

17 kwietnia był kolejnym dniem peregrynacji kopii obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej. Tym razem Ikona Nawiedzenia trafiła do Białej koło Wielunia, gdzie została przywitana przez bp. Andrzeja Przybylskiego, bp. Jana Wątrobę oraz całą wspólnotę parafialną i zaproszonych gości.

Karol Porwich / Niedziela

CZYTAJ DALEJ

10 lat kanonizacji św. Jana Pawła II

2024-04-19 09:49

[ TEMATY ]

św. Jan Paweł II

Mat.prasowy/vaticannews.va

„Pontyfikat św. Jana Pawła II trzeba koniecznie dokumentować dla przyszłych pokoleń, naszym zadaniem jest ocalenie i przekazanie tego wielkiego dziedzictwa” – mówi ks. Dariusz Giers. Jest on administratorem Watykańskiej Fundacji Jana Pawła II a zarazem świadkiem pontyfikatu. Kapłan wyznaje, że praktycznie codziennie modli się przy grobie świętego papieża i zawsze jest poruszony tłumami ludzi z całego świata, którzy w tym wyjątkowym miejscu szukają wstawiennictwa Jana Pawła II.

Wyjątkowym fenomenem są czwartkowe Msze polskie odprawiane nieprzerwanie przy grobie Jana Pawła II od momentu jego śmierci. „To jest czas modlitwy, ale także przekazywania dziedzictwa wiary i nieprzemijających wartości” – mówi ks. Giers. Podkreśla, że upływający czas sprawia, iż wielkie zadanie stoi przed świadkami pontyfikatu, którzy muszą dzielić się swym doświadczeniem.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję