Reklama

Fenomen „Solidarności”

Ostatni dzień sierpnia sprzed lat trzydziestu przyniósł Polsce i Polakom nadzieję. Ruch, który się wówczas narodził - od 17 września oficjalnie już określający się mianem „Solidarności” - stał się niespotykanym nigdzie wcześniej fenomenem. Nie tylko, a nawet nie przede wszystkim przez swą liczebność, choć 10-milionowa masa musiała budzić zrozumiały respekt. Wyjątkowość społecznego ruchu, przybranego w kostium niezależnego i samorządnego związku zawodowego, polegała przede wszystkim na konsekwentnym, wytrwałym, a zarazem pokojowym dążeniu do radykalnej zmiany, która ostatecznie nastąpiła. Zwieńczeniem przemian stała się odzyskana po latach komunistycznego zniewolenia niepodległość. Jej konsekwencją - możliwość dokonywania suwerennych wyborów. Lepszych bądź gorszych, nie zawsze satysfakcjonujących, ale autentycznych, za które sami ponosimy odpowiedzialność.

Niedziela wrocławska 35/2010

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

„Solidarność” najpełniej i najwymowniej obnażyła zakłamanie panującego w Polsce od czasu zakończenia wojny systemu. Ona to, a nie nomenklaturowe kadry, reprezentowała autentyczne interesy „ludu pracującego”, jego potrzeby i oczekiwania. To „Solidarność” zamierzała budować samorządną Rzeczpospolitą, porzucając przyniesiony z zewnątrz sowiecki model, lecz nie zamierzając też wkraczać na drogę wiodącą do skrajnej wersji liberalnego kapitalizmu. Była ruchem, jedynym tak masowym w tysiącletnich dziejach Polski, który potrafił na niespotykaną dotąd skalę wyzwolić odruch zwykłej, międzyludzkiej solidarności. Tej, o której w codziennej krzątaninie tak często zapominamy.

Solidarnościowy Wrocław

Reklama

Kolebką „Solidarności” stał się Gdańsk, choć najpotężniejsze strajki, które wymusiły ustępstwa ze strony komunistycznej władzy, ogarnęły całe Wybrzeże. Finalne zwycięstwo nie byłoby jednak możliwe bez wsparcia protestu przez inne regiony kraju, w tym zwłaszcza Dolny Śląsk. Strajkowy protest, zainaugurowany we Wrocławiu we wczesnych godzinach rannych 26 sierpnia, miał właśnie typowy solidarnościowy charakter. Jego centrum stała się VII Zajezdnia przy ul. Grabiszyńskiej, sam zaś protest rozprzestrzenił się wpierw na stolicę Dolnego Śląska, a niebawem niemal na cały region. Stanęły w gruncie rzeczy wszystkie ważniejsze zakłady we wrocławskim, wałbrzyskim i legnickim, zaś społeczna aprobata dla tego kroku była równie widoczna, jak sam strajk.
Od września 1980 r., a zatem od momentu zakończenia solidarnościowych strajków, Dolny Śląsk na czele z Wrocławiem stał się jednym z głównych centrów solidarnościowego ruchu. Ci wszyscy, którzy zdecydowali się do nowego związku wstąpić, podzielali powszechne przeświadczenie, że społeczeństwo, nawet przy zachowaniu wciąż silnych struktur istniejącego systemu, stanie się zdolne do odzyskania podmiotowości. Równie ważny był jednak, i równie, jak mniemano, nieodwracalny, proces przywracania, w wymiarze tak globalnym, jak i indywidualnym, zwykłej, ludzkiej godności. Po właśnie po Sierpniu dało się odczuć „swobodę oddychania”. A przecież, jak ujął to nieżyjący już wałbrzyski górnik, Stanisław Wróbel, akces do „Solidarności” wynikał z poszukiwania wciąż tego samego: „chleba, wolności, prawa do własnych przekonań, poszanowania godności każdego człowieka”. To właśnie nowy związek umożliwiał jego członkom manifestowanie swej tożsamości - choćby przez wspólny udział w Mszy polowej, strajku, zebraniu wyborczym - dzięki czemu uruchamiał się proces tworzenia autentycznej wspólnoty. Wspólnoty, zdolnej świadomie artykułować swe aspiracje, będące, co ważniejsze, aspiracjami całego społeczeństwa.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Przywrócić demokrację i pamięć!

„Solidarność” wypełniała też treścią zapomniane i przenicowane słowo: demokracja. Związkowe procedury, choć częstokroć uciążliwe, były w pełni przejrzyste. Władze, reprezentujące „Solidarność” na szczeblu ogólnopolskim, nie mogły nakazywać obligatoryjnej realizacji swych postanowień. O zgodności ustaleń centralnych władz Związku z poglądami szeregowych członków decydowały jedynie - a dostrzec można to wyraźnie i na dolnośląskim gruncie - autorytet poszczególnych działaczy przenoszących postanowienia z wyższego na niższy szczebel i umiejętność jasnego, przekonywującego przedstawiania swoich racji.
Odwoływano się też do przekreślonych przez rządy komunistów niepodległościowych, historycznych tradycji. Należną rangę odzyskały narodowe święta: 11 listopada i 3 Maja. Wypełniano „białe plamy”, przypominano autentycznych, a nie sztucznie narzuconych bohaterów narodowego panteonu.

Solidarny Kościół

Reklama

Z dolnośląskiej perspektywy doskonale widoczna była szczególna symbioza pomiędzy „Solidarnością” a Kościołem. Traktowano ją zresztą jako coś naturalnego, I rzecz nie w tym, by przywoływać współtworzące ów klimat fakty, takie jak posługa naturalnych kapelanów „Solidarności” (takich jak księża Stanisław Orzechowski, Adam Wiktor czy Bogusław Wermiński), poświęcenie związkowego lokalu przez ówczesnego abp. Henryka Gulbinowicza, czy wspaniałe homilie wygłaszane przez bp. Adama Dyczkowskiego w stanie wojennym, a także przez ks. Mirosława Drzewieckiego. Wiarę bowiem, czego nie sposób nie odnotować, utożsamiano coraz częściej z uniezależnieniem się od oficjalnych, fasadowych struktur. Kościół, podobnie jak związek, zyskiwał tym samym status jedynej niekwestionowanej wartości, sytuującej się nie tylko w opozycji do rzeczywistości kraju realnego socjalizmu, ale też zdolnej, wespół z „Solidarnością”, rzeczywistość tę w sposób pokojowy zmieniać.

Budowanie świadomości

Reklama

„Solidarność”, o czym już się niemal nie pamięta, podjęła również walkę o kształt społecznej świadomości. Samokształceniowe pole, zwłaszcza na Dolnym Śląsku, zostało niezwykle mocno rozbudowane - by wymienić działania związkowej Wszechnicy, wielosekcyjnego Ośrodka Prac Społeczno-Zawodowych czy poczynania korzystającego z solidarnościowego parasola Regionalnego Komitetu Związków Twórczych i Stowarzyszeń Naukowych. Za równie ważny uznać należy przy tym fakt, że te właśnie inicjatywy, choć zepchnięte do podziemia, przetrwały i w okresie następnym, po wprowadzeniu stanu wojennego. Nie sposób nie dostrzec w tym świadectwa pojawienia się naturalnej i głębokiej więzi, jaka wytworzyła się pomiędzy inteligencją a światem pracy. Więź ta, oparta na wzajemnym szacunku, była bodaj największą i najlepiej rokująca na przyszłość zdobyczą 16 posierpniowych miesięcy. Zdobyczą, która wprawdzie przeniosła się i w czas transformacyjnych przemian, ale już bez owej naturalnej spontaniczności, odarta z wzajemnej fascynacji i rychło przygnieciona potrzebami, nie tylko zresztą materialnymi, niesionymi przez codzienność formującej się III Rzeczypospolitej. I nawet jeśli w niniejszym wywodzie pobrzmiewa bodaj cień nostalgii, to całego zjawiska nie można sprowadzać wyłącznie do zanurzania się w łzawy, sentymentalny nastrój. Trzeba jednak skonstatować, że był to czas wyjątkowy, niepowtarzalny, i wyrazić żal, że tak mało z tworzącego się wprawdzie, a nie wykształconego etosu zostało przechowane dla tych, dla których obraz totalitarnego systemu jest równie odległy, jak Polski dzieje bajeczne…

Władza wobec „Solidarności”

Marzenia o samorządnej Rzeczypospolitej, przekonanie o trwałości zachodzących zmian, wiara w bliskie odzyskanie społecznej podmiotowości załamały się gwałtownie w noc z 12 na 13 grudnia 1981 r. Władza nie wybierała wówczas „mniejszego zła” - ona systemowe zło starała się, w swoim i zewnętrznym interesie, zachować. Idea „Solidarności” okazała się jednak na tyle zakorzeniona w społecznej świadomości, że operacja ta, choć pozornie zwycięska, zakończyła się finalną porażką komunistycznego systemu. O powszechności i uporczywości oporu decydował zarówno ilościowy potencjał tych, którzy z ideałów przez „Solidarność” symbolizowanych nie zamierzali rezygnować, jak i niemal powszechne przeświadczenie, że władza próbuje odebrać społeczeństwu nie tylko to, co uznało ono za swoje, ale usiłuje przede wszystkim zdusić nadzieję na dostrzeganą gdzieś w odległej perspektywie lepszą przyszłość.
„Solidarność”, pomimo represji, wbrew wymierzonej w zdelegalizowany Związek propagandowej agresji, zdołała przetrwać. Właśnie dlatego, że była autentycznym ruchem społecznym. Możliwy w jej obrębie autentyczny pluralizm poglądów politycznych, postaw, wreszcie zachowań, był z całą pewnością szkołą demokracji, umożliwił nadrobienie wieloletnich, zawinionych przez historię na tym polu braków. W tym właśnie tkwiła główna odpornościowa siła solidarnościowego ruchu, zaś potrzeba pozytywnej samoidentyfikacji nie dopuszczała do sprzeniewierzenia się ideałom, w powszechnym odczuciu uznawanym za godne szacunku.

Po 1989 r.

„Solidarność” odzyskała należne jej miejsce po rozmowach okrągłostołowych, zaś w wyniku 35-procentowych wyborów rozpoczął się demontaż komunistycznego systemu, nie tylko w Polsce, ale i całym sowieckim bloku. Ponowne zalegalizowanie Związku nie nastąpiło jednak w wyniku nowego społecznego zrywu, lecz po swoistym przetargu pomiędzy siłami władz partii-państwa i elity społecznej opozycji. W tej sytuacji zadania postawione przed jej kontynuatorką, obciążone przy tym balastem transformacyjnych przekształceń, okazały się ciężarem ponad siły. Dobrze więc, by spojrzeniu wstecz w minione trzy dekady towarzyszyła pogłębiona refleksja nad przebyta drogą, refleksja nie tylko tych, którzy trwają przy solidarnościowym sztandarze, ale i wszystkich pozostałych, zwłaszcza zaś beneficjentów trudnych, acz nieodzownych przemian.

2010-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Jak zapobiegać samobójstwom? – po debacie u arcybiskupa Galbasa

2025-10-04 15:31

[ TEMATY ]

samobójstwo

Milena Kindziuk

dr Milena Kindziuk

Red

Kiedy przekroczyłam próg Domu Arcybiskupów Warszawskich, czułam, że to nie będzie spotkanie, które można „odbębnić” i wrócić do codzienności. Tytuł – „Nie pozwólmy znikać bez słowa” – brzmiał boleśnie, zwłaszcza w świetle statystyk, o których mówił później abp Adrian Galbas: prawie pięć tysięcy samobójstw w Polsce w ubiegłym roku. Prawie pięć tysięcy ludzkich dramatów. Prawie pięć tysięcy rodzin, w których rany nie zabliźnią się już nigdy. Liczba to przerażająca, ale jeszcze bardziej poruszająca jest cisza, która po nich zostaje. Cisza, w której brzmi echo ich samotności.

Abp Galbas zaczął od Psalmu 23, który znają chyba wszyscy wierzący: „Choćbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną”. Lecz w jego ustach pojawiła się wersja tragiczna: „Jestem w ciemnej dolinie i nikogo nie ma ze mną. Nie ma Cię ze mną, Boże. Nie ma cię ze mną, bracie”. Te słowa zapadły w pamięć. Widziałam twarze uczestników – nikt nie patrzył w telefon, nikt się nie wiercił. W tym momencie zrobiło się naprawdę ciszej.
CZYTAJ DALEJ

Jaskinia Słowa (27 Niedziela Zwykła)

2025-10-04 09:00

[ TEMATY ]

Ewangelia komentarz

Jaskinia Słowa

Red.

Ks. Maciej Jaszczołt

Ks. Maciej Jaszczołt
Autor rozważań ks. Maciej Jaszczołt to kapłan archidiecezji warszawskiej, biblista, wikariusz archikatedry św Jana Chrzciciela w Warszawie, doświadczony przewodnik po Ziemi Świętej. Prowadzi spotkania biblijne, rekolekcje, wykłady.
CZYTAJ DALEJ

Ile można spóźnić się do kościoła?

2025-10-04 21:04

[ TEMATY ]

Eucharystia

Msza św.

abp Andrzej Przybylski

Karol Porwich/Niedziela

Zwierzał mi się ktoś, że ma kłopoty z punktualnością. W zasadzie wszędzie się spóźnia, w tym również na niedzielne Msze św. Ta osoba, świadoma swojej wady, zapytała mnie, ile można się spóźnić do kościoła, żeby Msza św. niedzielna mogła być zaliczona jako spełniony obowiązek chrześcijański - pisze abp Andrzej Przybylski.

Zwierzał mi się ktoś, że ma kłopoty z punktualnością. W zasadzie wszędzie się spóźnia, w tym również na niedzielne Msze św. Ta osoba, świadoma swojej wady, zapytała mnie, ile można się spóźnić do kościoła, żeby Msza św. niedzielna mogła być zaliczona jako speł niony obowiązek chrześcijański. Dodała zaraz, że po noć wystarczy, jeśli się zdąży na czytanie Ewangelii, a właściwie to nawet tylko na moment Przeistocze nia chleba w Ciało Chrystusa i wina w Krew Pańską. Musiałem jej dopowiedzieć konkretnie i prosto: nie wystarczy!
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję