Reklama

Miłość nigdy nie ustaje

Niedziela szczecińsko-kamieńska 9/2010

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Pochodzę z ziemiańskiego rodu ze środkowej Litwy (obecnie tereny k. Grodna na Białorusi) - wspomina Eugeniusz Eysymontt. - Nasz ród pieczętuje się herbem Korab. Członkowie naszego rodu zajmowali czołowe stanowiska w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, jak również w ruchu niepodległościowym Polski oraz w okresie ostatniej wojny. Jedna z legend podaje, że stary rycerz Eysymontt miał sen o Matce Bożej płynącej po jeziorze jego łódką. Uznał, iż jest to objawienie, dlatego zlecił malarzowi wykonanie wizerunku, który nazwał obrazem Matki Bożej Eysymonttowskiej i umieścił go w kościele przez siebie wybudowanym. Z upływem lat uznano obraz za jeden z cudownych wizerunków Matki Bożej i otaczano czcią.

Bogdan Nowak: - Skąd tak wielkie umiłowanie marszałka Piłsudskiego w Pańskiej rodzinie?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Eugeniusz Eysymontt: - Mój ojciec i teść służyli w Legionach Piłsudskiego. Ojciec był lekarzem, a nasz dom odwiedzał Adolf Holecki, który troszczył się o stan zdrowia Marszałka. Byłem wtedy mimowolnym słuchaczem rozmów o wskrzesicielu Polski. Gdy zmarł Marszałek, to jego portret przepasaliśmy czarną wstążką i wraz z kolegą, także harcerzem, zaciągnęliśmy spontanicznie wartę. Budziło to uznanie pacjentów korzystających z pomocy mojego ojca. Niekwestionowana wielkość Naczelnika państwa polskiego polegała na tym, że miał największy udział w odzyskaniu niepodległości po 123 latach niewoli i umiał dzielnie stać na czele ojczyzny skażonej rozbiciem rozbiorowym. A to nie było łatwo, gdy różne partie, grupy, nacje narodowościowe... faworyzowały swoje interesy. On cieszył się najwyższym autorytetem, na który zasłużył sobie nieprzeciętnymi walorami wojskowymi i patriotycznymi. Dla niego największym dobrem była troska o Polskę. Nie tylko Polska, ale nawet Europa jest mu wdzięczna za to, że w czasie sierpniowej nawałnicy bolszewików na Warszawę w 1920 r. umiał powstrzymać wschodnich najeźdźców. O tym Cudzie nad Wisłą do tej pory rządzący Rosją nie mogą zapomnieć. Polska może być dumna z dwóch swoich wielkich synów: sługi Bożego Jana Pawła II i marszałka Józefa Piłsudskiego, których bezinteresowna służba ojczyźnie sprawiła, iż naród nasz istnieje i rozwija się. Warto to przypominać młodym, by mieli rodzime wzorce do naśladowania.

- Jaka wyglądała Pańska droga z Wilna do Szczecina?

Reklama

- Urodziłem się w marcu 1927 r. w Wilnie. Ochrzczony zostałem w kościele pw. Świętych Piotra i Pawła. Tak jak wspominałem, ojciec Mieczysław był doktorem medycyny, absolwentem Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu im. Stefana Batorego, matka Helena - pielęgniarką i położną. W czasie wojny działaliśmy w Związku Walki Zbrojnej, przekształconym później w Armię Krajową. Ojciec niósł ludziom pomoc lekarską, a mnie przeszkolił na sanitariusza. Prowadziłem kursy w zakresie pierwszej pomocy sanitarnej w różnych miejscowościach ziemi pilickiej. Nawet dosłużyłem się stopnia kaprala w AK, najprawdopodobniej za wykonanie prototypu składanych noszy. Pracowałem dla ojca jako furman konnej dorożki, którą docieraliśmy do chorych i rannych. Ojciec ratował też tzw. spalonych ludzi, czyli ściganych przez gestapo, przechowując ich w bezpiecznym miejscu. Trudno zliczyć, ilu w ten sposób uchronił przed śmiercią. Jeszcze przed wojną ojciec związał się z kolejową służbą medyczną Pomorza i do niej powrócił po 1945 r.
Gdy zamieszkaliśmy w Gdańsku, po maturze podjąłem studia medyczne na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej, pragnąc kontynuować ojcowskie powołanie.
Studiując, pracowałem na uczelni jako asystent, który dorabiał w zawodzie fotograf dokumentalista. Tam poznałem studentkę stomatologii Janinę Zdunek, którą w 1952 r. szczęśliwie poślubiłem. Żona miała już dyplom lekarza stomatologa i nakaz pracy. Postaraliśmy się o pracę dla niej oraz mieszkanie w Szczecinie, bo tam było najłatwiej.
Zrezygnowałem ze studiów medycznych, ponieważ w szczecińskim PAM-ie nie można było łączyć studiów z wykonywaniem pracy zarobkowej, ale miłość do fotografii stała się w tym portowym mieście moim zawodem. Pracowałem u różnych pracodawców, m.in. w Zakładzie Medycyny Sądowej, w szpitalu, w muzeum..., gdzie ceniono mój profesjonalizm i cierpliwość w sztuce fotografii dokumentalnej. Wreszcie znalazłem się w szczecińskiej telewizji. Tam przepracowałem 21 lat, najpierw jako asystent operatora, potem po uzyskaniu tytułu operatora obrazu filmu dokumentalnego i oświatowego wykonywałem pracę operatora filmowego, a przed przejściem na emeryturę byłem kierownikiem Wydziału Produkcji Filmowej. Nigdy nie należałem do żadnej partii, mimo że proponowano mi intratne stanowiska. Zawsze byłem wierny Bogu i Ojczyźnie.

- W tym komunalnym mieszkaniu przeżył Pan ponad pół wieku...

- Rzeczywiście, to niewielkie mieszkanie na pierwszym piętrze nosi znamiona służby chorym mojej żony Janiny, która do południa prowadziła kolejno gabinet dentystyczny w nieistniejącym już „Wiskordzie”, potem w przychodni rejonowej i na końcu w pobliskiej szkole podstawowej, a po południu w tym oto pokoju, gdzie teraz mieszka córka, przyjmowała znajomych wymagających pomocy stomatologicznej. Z tych usług korzystały za jej życia trzy pokolenia.
Doczekaliśmy też w 2002 r. złotych godów małżeńskich, dziękując Bogu za czas wspólnej drogi przez życie w trakcie Eucharystii w naszym parafialnym kościele w Szczecinie-Podjuchach. Zawsze byliśmy skromni i pokorni wobec tego, co niesie los, dlatego unikaliśmy reklamy wokół tej uroczystości, wyłącznie o charakterze rodzinnym. Mamy syna i córkę; doczekaliśmy się dwoje wnucząt.

- Doktor Janina była uosobieniem niezwykłej delikatności, autentycznej dobroci, ogromnej wiedzy i doświadczenia w zakresie stomatologii, utożsamiania się z sytuacją pacjenta... Uzdrawiało już samo spotkanie i rozmowa z nią.

- Byłem bardzo przywiązany do swojej matki, która zmarła, gdy miałem zaledwie 24 lata. Jej odejście z doczesności do wieczności było dla mnie wielkim dramatem. Jestem przekonany, że to właśnie ona wymodliła mi kochającą żonę Janinę z rzadko spotykanymi cechami kobiecego wdzięku i bezgranicznego oddania. Hania, która w swoim życiu wiele wycierpiała zarówno fizycznie, jak i duchowo, najwymowniej swoją mamę określiła: „Była aniołem dobroci”.
Opuszczając Eysymonttów, nabieram przekonania, że w doli i niedoli łączyła ich miłość według św. Pawła, która nigdy nie ustaje. Trwa mimo że jedno ze współmałżonków zostaje wezwane do Boga po zakończeniu ziemskiej pielgrzymki.

2010-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Radom: Ks. Krzysztof Dukielski biskupem pomocniczym diecezji radomskiej

2025-07-12 12:00

[ TEMATY ]

diecezja radomska

Diecezja Radomska

Ks. Krzysztof Dukielski

Ks. Krzysztof Dukielski

Ks. Krzysztof Dukielski, dotychczasowy proboszcz parafii św. Jana Chrzciciela w Magnuszewie, został mianowany biskupem pomocniczym diecezji radomskiej. Decyzję Ojca Świętego Leona XIV ogłosiła dziś w południe Nuncjatura Apostolska w Polsce.

Ojciec Święty Leon XIV mianował Ks. Krzysztofa DUKIELSKIEGO, dotychczasowego proboszcza parafii św. Jana Chrzciciela w Magnuszewie, biskupem pomocniczym diecezji radomskiej i przydzielił mu stolicę tytularną Catula.
CZYTAJ DALEJ

Przed Mszą św. z Papieżem Leonem XIV święto w Castel Gandolfo

2025-07-11 18:11

[ TEMATY ]

Castel Gandolfo

Papież Leon XIV

@Vatican Media

Leona XIV mieszkańcy i turyści przywitali w Castel Gandolfo 6 lipca

Leona XIV mieszkańcy i turyści przywitali w Castel Gandolfo 6 lipca

Na dwa dni przed Mszą Świętą, której przewodniczyć będzie Papież w parafii św. Tomasza z Villanueva, ks. Tadeusz Rozmus, salezjanin i proboszcz świątyni, podkreśla duchowe i wspólnotowe zaangażowanie wiernych. „Za każdym razem, gdy Papież tu przyjeżdża, miasto zmienia się w miejsce świętowania” – mówi ksiądz proboszcz.

W centrum Castel Gandolfo znajduje się papieska parafia pod wezwaniem św. Tomasza z Villanueva, której patronem jest hiszpański augustianin. W czasie, gdy w miasteczku przebywa podczas letniego wypoczynku Papież Leon XIV, miejsc to staje się platformą spotkania, wiary i służby.
CZYTAJ DALEJ

Odszedł Pasterz…

2025-07-12 12:04

Marek Białka

Z udziałem licznie zgromadzonej wspólnoty kapłańskiej, osób konsekrowanych oraz niezliczonej rzeszy wiernych, odbyły się uroczystości pogrzebowe zmarłego 8 lipca k J.E. ks. biskupa Władysława Bobowskiego, biskupa pomocniczego diecezji tarnowskiej.

Mszę świętą, odprawioną w kościele parafialnym pw. śś. Pustelników Świerada i Benedykta w Tropiu pod przewodnictwem bp. Wiesława Lechowicza, biskupa polowego Wojska Polskiego, koncelebrowało kilkuset kapłanów. Już we wstępie do liturgii, główny celebrans nawiązując do życia i duchowości zmarłego biskupa powiedział, że: „Odszedł Pasterz nasz, co ukochał lud ...”
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję