Reklama

Jestem w Tylmanowej przynajmniej raz w roku

Niedziela zielonogórsko-gorzowska 31/2007

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Katarzyna Jaskólska: - Uczestniczył Pan w pierwszych oazach letnich, które odbywały się w Tylmanowej od 1977 r. Jak to się stało, że zdecydował się Pan pojechać na te rekolekcje?

Krzysztof Sapieha: - Pochodzę z Sulechowa, z parafii pw. Podwyższenia Krzyża Świętego i właściwie u nas na parafii formacja młodzieży rozpoczęła się, kiedy przyszedł ks. Stanisław Kłósek, który właśnie prowadził pierwsze oazy w Tylmanowej. Ja byłem jednym z pierwszych młodych ludzi, którzy zaczęli w jakiś sposób działać przy parafii, bo nie przypominam sobie, żeby wcześniej działały tam jakieś grupy młodzieżowe. Na początku to nawet byłem taki dość niepokorny, bo w którejś klasie miałem nawet trójkę z religii, co w tamtych czasach było nie do pomyślenia, czyli musiałem być - delikatnie mówiąc - buntownikiem. I nawet nie potrafię sobie przypomnieć, w jaki sposób ks. Kłósek namówił mnie do tego wyjazdu, ale na pewno prowadził zajęcia w sposób inny niż to było do tej pory i musiał mnie jakoś przekonać.

- Czyli pojechał Pan nie mając jeszcze oazowej formacji?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- Wszystko zaczęło się od tych pierwszych rekolekcji, a dopiero później przyszła formacja w parafii, powstała pierwsza grupa, która się spotykała przez cały rok. Za rok znowu byłem w Tylmanowej na drugim stopniu i wtedy od razu - ponieważ brakowało kadry - pojechałem na ORA do Rokitna zimą. W ogóle zostałem rzucony na głębokie wody, bo miałem wtedy 16 czy 17 lat. Na ORA przyjechali ludzie też niekoniecznie po jakiejś formacji, więc ja będąc po dwóch stopniach, zostałem animatorem grupy, w której miałem siostry zakonne i księży, i osoby świeckie, też przeważnie starsze ode mnie. To było dla mnie wielkie przeżycie, zwłaszcza kiedy spotykaliśmy się na dzieleniu Ewangelią i księża zaczynali dyskusje, a ja nie bardzo wiedziałem, jak w tych kwestiach zabierać głos. Jednak takie centrum było w Tylmanowej, u państwa Ziemianków. Wtedy jeszcze żyła mama pana Michała, obecnego gospodarza, która tu - można powiedzieć - rządziła. Ks. Kłósek był moderatorem i z Zielonej Góry przyjeżdżała jeszcze tylko pani kucharka, tak więc wszystko trzeba było załatwiać na bieżąco, samodzielnie.

- Jakie były Pana pierwsze wrażenia?

- Dzisiaj to właściwie trudno sobie wyobrazić, ale kiedy przyjechałem tu po raz pierwszy, najpierw dojechaliśmy pociągiem do Krakowa, potem autobus dowiózł nas do Krościenka i tam dowiedzieliśmy się, że dalej musimy iść pieszo po całonocnej podróży. To była piąta rano. Ks. Kłósek powiedział, że Tylmanowa to jest pierwsza wioska za Krościenkiem. Szliśmy z całym bagażem. Tak naprawdę tablica z napisem „Tylmanowa” jest bardzo blisko Krościenka, więc ucieszyliśmy się, że tak szybko doszliśmy do wioski i dopiero później przekonaliśmy się, że trzeba iść jeszcze dużo dalej. Nie było jeszcze tej kładki, która jest dzisiaj, tylko trzeba było dojść do mostu, czyli właściwie dookoła i dopiero wtedy dochodziło się na gospodarstwo. Pamiętam, że co roku czekała na nas pyszna grochówka.

Reklama

- Jak często jeździł Pan do Tylmanowej?

- Trzy razy byłem tu na rekolekcjach - raz na pierwszym stopniu i dwa razy na drugim, bo akurat jednego roku trzeci stopień się nie odbył.

- Czym tamte oazy różniły się od dzisiejszych?

- Też były 15-dniowe, zbudowane według trzech części Różańca. Z tym, że osób było znacznie więcej niż dzisiaj. Na przykład u państwa Ziemianków stołowało się 300 osób. Dookoła ustawione były wysokie stoły i jadło się na trzy zmiany, tak więc grupa gospodarcza miała wtedy ciężkie życie. Pewnym minusem było to, że trudno było wszystkich poznać. W starej cegielni mieliśmy kaplicę, gdzie z cegieł ustawialiśmy ołtarz. Dzisiaj oaza ma Mszę św. około godziny 12, a wtedy mieliśmy Eucharystię o 7 rano. W niedzielę była wspólna Msza św. w kościółku, bo wtedy jeszcze nie było w Tylmanowej dużego kościoła. Największym przeżyciem była wyprawa do Krościenka i spotkanie z ks. Blachnickim. W Tylmanowej warunki były bardzo proste i taki Namiot Spotkania, to była często zwykła wiata lub namiot, natomiast w Krościenku to już była piękna sala z witrażami, oświetleniem…
Myślę, że nas wtedy łączyły trudne warunki, bo to przecież był czas prześladowań Kościoła. Pamiętam, jak kiedyś musieliśmy się w ciągu dziesięciu minut spakować, schować plecaki do siana i uciec w góry, bo akurat milicja przyszła sprawdzać, czy górale kogoś nielegalnie przyjmują. Albo na przykład w zimie przychodziły kartki od gospodarzy, z którymi utrzymywaliśmy kontakt i z powodu cenzury treść brzmiała: „U nas karnawał”. Kar-nawał, czyli kara od urzędu podatkowego za nielegalne przyjmowanie oazy. Wtedy oczywiście robiło się zrzutkę, żeby gospodarze przez nas nie cierpieli.
W Tylmanowej wtedy nie było żadnego sklepu, więc grupa gospodarcza musiała nad ranem jechać do Krościenka, o ile autobus zabrał. Tam też trzeba było stać w kolejce z plecakami. To były też czasy, kiedy Kościół w Polsce dostawał dary z Zachodu i wtedy na oazie jedliśmy zagraniczne dżemy czy żółty ser, czego w naszych sklepach w ogóle nie było.
Myśmy też pomagali przy sianokosach, pomagaliśmy gospodarzom. To też nas w jakiś sposób formowało. Pracowaliśmy też przy budowie kładki i do tej pory się cieszę, że mam w tym swój udział.

- To były też czasy, kiedy oazowicze dostawali Pismo Święte, które było nie do zdobycia.

- Mam Pismo Święte z pieczątką mówiącą, że jest to dar od Papieża i nie wolno go sprzedawać. W tej chwili posługuje się nim moja córka. To były małe książeczki, pisane drobnym drukiem i były przemycane przez góry, podobno starymi szlakami kurierskimi jeszcze z II wojny światowej. I rzeczywiście była to okazja otrzymania całego Pisma Świętego, bo o Nowy Testament było już trochę łatwiej.

- Na jednej oazie był Pan z obecnym bp. Edwardem Dajczakiem.

- Tak, to był mój drugi stopień. Jechaliśmy razem pociągiem. Pamiętam, że miał wtedy duże kłopoty żołądkowe i panie kucharki przygotowywały mu osobno jedzenie z tego, co było, więc wyboru dużego nie miał. A mimo tych problemów jeździł z nami. I pamiętam, że zawsze był uśmiechnięty.

- Nie jeździ Pan już na oazy, ale wciąż odwiedza Pan Tylmanową.

- Tylmanowa bardzo mnie zauroczyła, to miejsce, a zwłaszcza ludzie… Nigdzie takich ludzi nie spotkałem, a dość dużo jeździłem po Polsce. Tu spotkałem osoby, które pozdrawiały się po Bożemu - dla mnie to była nowość, że można do siebie mówić „Szczęść Boże”. Tego się do dziś na co dzień nie spotyka.
Po oazie utrzymywałem kontakt z gospodarzami i na studiach pomyślałem, że można by pojechać z przyjaciółmi właśnie tutaj. Tak to się zaczęło i od tamtej pory jestem w Tylmanowej przynajmniej raz w roku. Przyjeżdżam z rodziną, ze znajomymi, bo staram się wszystkim pokazać to piękne miejsce. Z jednej strony pomagam gospodarzom, a z drugiej sam odnoszę korzyść, bo mogę tu być. Moją żonę zabrałem tu w naszą pierwszą podróż i też zaraziła się miłością do tego miejsca.

2007-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Święty lekarz

Niedziela rzeszowska 6/2018, str. VII

[ TEMATY ]

sylwetka

św. Józef Moscati

Archiwum

Św. Józef Moscati

Św. Józef Moscati

Papież Franciszek w swoim Orędziu na XXVI Światowy Dzień Chorego ukazuje Jezusa na Krzyżu i Jego Matkę. Chrystus poleca św. Janowi wziąć Ją do siebie – „i od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie” (J 19, 27). W tajemnicy Krzyża Maryja jest powołana do dzielenia troski o Kościół i całą ludzkość. Również uczniowie Jezusa są powołani do opieki nad ludźmi chorymi.

CZYTAJ DALEJ

Świadectwo: Maryja działa natychmiast

Historia Anny jest dowodem na to, że Bóg może człowieka wyciągnąć z każdej trudnej życiowej sytuacji i dać mu spełnione, szczęśliwe życie. Trzeba tylko się nawrócić.

Od dzieciństwa była prowadzona przez mamę za rękę do kościoła. Gdy dorosła, nie miała już takiej potrzeby. – Mawiałam do męża: „Weź dzieci do kościoła, ja ugotuję obiad i odpocznę”, i on to robił. Czasem chodziłam do kościoła, ale kompletnie nie rozumiałam, co się na Mszy św. dzieje. Niekiedy słyszałam, że Pan Bóg komuś pomógł, ale myślałam: No, może komuś świętemu, wyjątkowemu pomógł, ale na pewno nie robi tego dla tzw. przeciętnych ludzi, takich jak ja.

CZYTAJ DALEJ

Rozmowa z Ojcem - #V niedziela wielkanocna

2024-04-27 10:33

[ TEMATY ]

abp Wacław Depo

Karol Porwich/Niedziela

Abp Wacław Depo

Abp Wacław Depo

Jak wygląda życie codzienne Kościoła, widziane z perspektywy metropolii, w której ważne miejsce ma Jasna Góra? Co w życiu człowieka wiary jest najważniejsze? Czy potrafimy zaufać Bogu i powierzyć Mu swoje życie? Na te i inne pytania w cyklicznej audycji "Rozmowy z Ojcem" odpowiada abp Wacław Depo.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję