Bywają chwile w życiu każdego z nas, kiedy spoglądamy za siebie.
Stając przed lustrem, ze zdziwieniem odkrywamy siwe włosy - jak polne
dmuchawce na dziadkowej łące. Oczy do niedawna iskrzące blaskiem
młodzieńczej siły już nieco przygaśnięte, a i czoło gładkie ongiś
jak blat stołu, dzisiaj w bruzdach powstałych po życiowej orce.
Dobry Pan Bóg pozwala nieść swój krzyż jedynie najsilniejszym.
Pozwala nieść takim - którzy będą się podnosić po każdym upadku,
takim - którzy wytrwają i wypełnią godnie swoją duchową misję.
Namówiłem ks. Ryszarda Wróbla, aby z okazji 20. rocznicy
kapłaństwa przedstawił swoje dotychczasowe życie - radości i rozterki,
wzruszenia i smutki, wiarę i nadzieję...
Urodziłem się 2 kwietnia 1954 r. w Płoskiem k. Zamościa.
Rodzice pracowali na własnym gospodarstwie rolnym. W 1961 r. rozpocząłem
naukę w Szkole Podstawowej w Płoskiem, a po jej ukończeniu w 1969
r. kontynuowałem naukę w Zasadniczej Szkole Elektrycznej, a potem
w Technikum Elektrycznym w Zamościu. Moja wiara w tym okresie życia
rozwijała się w sposób naturalny i typowy dla każdego dziecka, a
potem młodzieńca. Duży wpływ na jej kształt mieli rodzice, dziadek
oraz księża uczący religii, opiekun ministrantów w zamojskiej kolegiacie,
bo należałem do tej parafii. Pod koniec nauki w szkole średniej katechezy
prowadził ks. Janusz Nagórny, który odegrał dużą rolę w życiu wielu
uczniów, moich kolegów. W tym czasie poszukiwałem swego miejsca w
życiu, poszukiwałem celu, dla którego warto żyć. Myślałem o małżeństwie
i założeniu rodziny, ale też co jakiś czas pojawiała się myśl o kapłaństwie.
Dzięki księżom z naszej parafii, którzy dawali nam wiele swego czasu
w różnych sytuacjach, pokazali "od kuchni" życie kapłana, które dotychczas
było otoczone wielką tajemnicą. Przestałem się lękać odmienności
i izolacji, jaką obserwowaliśmy dotychczas. Po zdaniu matury w 1975
r. złożyłem potrzebne dokumenty do Wyższego Seminarium Duchownego
w Lublinie i po egzaminach wstępnych zostałem przyjęty do Seminarium.
6 lat pobytu tam wspominam z sympatią, chociaż nie zawsze było łatwo
w nauce czy przeobrażaniu się z "cywila" w duchownego. Czas pobytu
w Seminarium przypadł na lata, gdy rektorem był ks. prof. Franciszek
Greniuk. Wraz z innymi wychowawcami stworzył atmosferę życzliwości
i wzajemnego szacunku. Dały się też zauważyć ład i porządek oraz
racjonalne podejście do wielu problemów wychowawczych i dydaktycznych.
Po ukończeniu Seminarium, 14 czerwca 1981 r. otrzymałem święcenia
kapłańskie w katedrze lubelskiej z rąk ks. bp. Bolesława Pylaka.
W kilka dni później skierowano mnie do pracy w parafii Zwierzyniec.
Parafia ta tętniła jakby nowym życiem po wybudowaniu nowego, pięknego
kościoła. Proboszcz ks. Eugeniusz Kościółko pokazał wiele możliwości
pracy duszpasterskiej i dał "wolną rękę". Uważałem, że moim zadaniem
będzie budowanie Kościoła żywego, gromadzącego się coraz liczniej
w nowej świątyni. I tak też starałem się dobierać sobie zajęcia szczególnie
z młodzieżą, z ministrantami i dziećmi, aby nowy kościół służył pogłębianiu
wiary ludzi, z którymi miałem kontakt. I chyba taki styl pracy zawsze
był najbliższy memu sercu. Po roku mego pobytu w Zwierzyńcu proboszczem
został ks. prał. Stefan Panas, wielki erudyta, człowiek z wielkim
doświadczeniem duszpasterskim, pomagający wielu kapłanom w ich życiowych
zawirowaniach, miłujący ład i porządek we wszystkim, co czynił. Tego
także uczył nas, wikariuszy. Po ponad 2-letniej pracy w Zwierzyńcu
Ksiądz Biskup skierował mnie w grudniu 1983 r. do pracy w parafii
św. Marii Magdaleny w Łęcznej.
Zupełnie inna sytuacja niż w Zwierzyńcu. Dziekan ks. Marian
Kozyra prowadził w tym czasie budowę dwóch kaplic dojazdowych. Bardzo
szybko zostałem oddelegowany do nadzorowania niektórych prac budowlanych,
a przede wszystkim do zbierania "ochotników" do pracy przy kaplicach.
Chociaż byłem w Łęcznej tylko 9 miesięcy, to nauczyłem się tam wiele.
Także jeśli chodzi o sprawy budowlane. We wrześniu 1984 r. zostałem
skierowany do pracy w parafii Trójcy Przenajświętszej w Krasnymstawie.
Proboszcz ks. Stanisław Obara był po zawale serca, więc mnie zlecono
kontynuowanie rozpoczętych prac przy kaplicy dojazdowej w Jaślikowie.
To zadanie mnie przerażało, ponieważ ludzie niezbyt chętnie patrzyli
na budowę kaplicy, niechętnie składali ofiary, niechętnie przychodzili
do pracy przy budowie. Mimo to na wiosnę w 1985 r. ruszyliśmy z budową.
1 maja zalane zostały fundamenty, a w czerwcu został wybudowany stan "
zerowy" kaplicy. Nie był to wielki obiekt, bo o powierzchni 200 m2,
ale jak na tamte warunki to dość spory. Pomoc z parafii była niewielka,
bo w tym czasie nowy proboszcz ks. Marcin Jankiewicz rozpoczął przebudowę
plebanii w Krasnymstawie, a potem rozpoczął budowę nowego kościoła.
Musieliśmy liczyć na własne, czyli wioskowe siły, także finansowe,
bo budowa w Krasnymstawie pochłaniała wszystkie fundusze parafialne.
Po upływie 4 lat kaplica została oddana do użytku i poświęcona przez
ks. bp. Piotra Hemperka. Po uroczystości poświęcenia kaplicy, gdy
minął stres, ujawniły się dolegliwości zdrowotne. Dyskopatia, nerwica
i ogólne przemęczenie skłoniły mnie do rezygnacji z pracy w Krasnymstawie,
a Ksiądz Biskup zaproponował półroczny wypoczynek w Diecezjalnym
Domu Rekolekcyjnym w Łabuniach - w charakterze dyrektora
tej placówki. Początkowo trudno było się przyzwyczaić do ciszy, spokoju
i prawie zakonnego stylu życia w Łabuniach, ale po pewnym czasie,
dzięki życzliwości Sióstr Franciszkanek Misjonarek Maryi odnalazłem
się w nowej roli, jaką Bóg wyznaczył mi przez Księdza Biskupa. Jednakże
i tam po pewnym czasie musiałem się zająć koniecznymi remontami,
co omal nie kosztowało mnie utraty lewej ręki. Na szczęście piła
tarczowa była zbyt tępa, by obciąć rękę, skończyło się tylko na ranie,
którą dzięki życzliwej opiece Sióstr udało się wyleczyć. Najwięcej
satysfakcji dawało mi prowadzenie dni skupienia i krótkich rekolekcji
z różnymi grupami i w różnych parafiach. Po roku, gdy dolegliwości
minęły, odezwała się tęsknota do zwyczajnej pracy w parafii. Ale
dopiero w czerwcu 1992 r. ks. bp Jan Śrutwa skierował mnie do pracy
w parafii Młodów. Było to kilka miesięcy po nowym podziale administracyjnym
Kościoła w Polsce, gdy powstała nasza diecezja zamojsko-lubaczowska.
Wraz z kolegą kursowym ks. Henrykiem Pokorą znalazłem się w nowych
okolicach na terenie dawnej diecezji lwowskiej. Ludzie życzliwi,
księża sympatyczni, ale nieco inna mentalność i zwyczaje, chociaż
to ten sam Kościół. Po okresie wzajemnego przyglądania się sobie
nawiązała się dość dobra więź i zrozumienie z parafianami młodowskimi.
Zacząłem pracować jako katecheta w szkole, poznałem wielu ciekawych
ludzi wśród nauczycieli, którzy wiele mi pomagali w organizowaniu
różnych uroczystości i wydarzeń parafialnych. Wspólnie z parafianami
dokończyliśmy prace budowlane przy nowej plebanii, którą zbudował
inny mój kolega kursowy pochodzący z tamtych terenów - ks. Wiesław
Banaś. Prowadziłem konieczne remonty przy budynkach parafialnych,
a w sprawach duszpasterskich kontynuowałem to, co rozpoczęli moi
poprzednicy. Po pewnym czasie powstały: grupa oazowa, schola i Legion
Maryi. Rozpoczęliśmy spotkania Kręgu Rodzin. Pracując dość daleko
od domu rodzinnego, miałem utrudniony kontakt z rodzicami, którzy
z upływem lat tracili siły i zdrowie. Choroba rodziców skłoniła mnie
do rozmowy z Księdzem Biskupem na temat przeniesienia do parafii
Udrycze, która była bez księdza, po nagłej śmierci proboszcza ks.
kan. Józefa Grzanki. W październiku 1994 r. zostałem nowym proboszczem
parafii Udrycze. Parafianom trudno się przyzwyczaić do nowego księdza,
gdy poprzedni był 25 lat w parafii. Mnie ucieszyła ta zmiana podwójnie.
Byłem bliżej rodziców i mogłem nieco więcej czasu poświęcić ratowaniu
ich zdrowia. Pracowałem jako następca ks. Grzanki, który był moim
katechetą w 7 i 8 klasie szkoły podstawowej.
Mimo że Udrycze nie były łatwą parafią, o czym mówili mi
sami parafianie, współpraca układała się dość dobrze. Kontynuowaliśmy
niedokończone prace przy świątyni, uporządkowaliśmy obejście przy
budynkach parafialnych, przygotowywaliśmy parking dla samochodów,
upamiętniliśmy osobę ks. kan. Józefa Grzanki, umieszczając specjalne
epitafium w wybudowanej obok kościoła kapliczce, wykonaliśmy drobne
remonty plebanii. Starałem się zaangażować nieco więcej młodzieży
w duszpasterstwie, uczyłem religii w miejscowej szkole, powstał Legion
Maryi, który był mi pomocny w propagowaniu Duchowej Adopcji Dziecka
Poczętego oraz w duchowym przygotowaniu do zbliżającej się wizytacji
biskupiej. Mimo niesprzyjającej pogody wizytacja odbyła się pomyślnie
i pewnie to zadecydowało w jakimś stopniu, że Ksiądz Biskup zaproponował
mi budowę kościoła w Klemensowie. Wiedziałem, co mnie czeka przy
powstawaniu świątyni w takich trudnych czasach, ale posłuszeństwo
i szacunek wobec Pasterza wymagają zgody na postawioną propozycję.
7 listopada 1997 r. znalazłem się w parafii Klemensów. Początki zawsze
są trudne - tak też było i tym razem. Ludzie w parafii słuchali z
niedowierzaniem, gdy mówiłem, że wspólnymi siłami możemy wybudować
kościół i budynki parafialne w ciągu 10 lat. Potrzebne są obopólne
zaufanie, pieniądze i wspólna praca na budowie. Większość parafian
obdarzyła mnie zaufaniem, choć niełatwo im do dziś w nim trwać, gdyż
co jakiś czas nieżyczliwi czy też złośliwi wymyślają fantastyczne
historie, aby zdyskredytować nas, księży, a przez to nie dopuścić
do powstania nowego ośrodka religijnego. Ale prawda broni się sama
i widać gołym okiem efekty dobrej współpracy i ofiarności ludzi wierzących.
Kościół widać z daleka, budynek gospodarczy prawie wykończony służy
jako magazyn materiałów i narzędzi budowlanych, kaplica przedpogrzebowa
przydała się już trzykrotnie, a robotnicy mogą na miejscu spożywać
obiady. Wymurowana została część ścian budynku plebanii, co jest
solą w oku niektórych parafian. Pewnie uważają, że proboszcz ks.
Wróbel mógłby mieszkać pod kościelną strzechą - po co mu plebania.
Mimo różnych problemów z budową - praca w duszpasterstwie daje dużo
satysfakcji i napawa nadzieją na lepszą przyszłość. Sporo ludzi chodzi
do kościoła, dużo korzysta z sakramentów świętych. Wikariusz ks.
Ryszard Mazurkiewicz opiekuje się grupą ok. 40 ministrantów, dzieci
aktywnie uczestniczą w liturgii, oaza podobnie jak KSM gromadzi kilkadziesiąt
osób na cotygodniowych spotkaniach. Powstał Legion Maryi, który służy
pomocą duchową i apostolskim zaangażowaniem w akcjach duszpasterskich.
Radni parafii co miesiąc zbierają ofiary na budowę kościoła. Kółka
różańcowe szturmują niebieskie bramy o Bożą pomoc przy różnych wydarzeniach
parafialnych. Za kilka dni rozpoczną się misje święte. Jakie przyniosą
owoce? Zobaczymy. Co się dało, to zrobiliśmy, aby wszystkich zawiadomić
o tym wydarzeniu. Kto skorzysta z zaproszenia, nie będzie zapewne
żałował, a kto wie swoje, to przy swoim zostanie. My robimy swoje.
Z Bożą pomocą!
Ks. Ryszarda Wróbla wysłuchał ks. Ryszard Mazurkiewicz
Z Bożą pomocą Drogi Jubilacie!
Z pomocą dobrych ludzi, oddanych parafian, z pomocą wiernych
serc. Jakże trudno stąpać po drodze z wybojami. Jakże ciężko dźwigać
ogromny krzyż ludzkich trosk. Jakże wielkiej trzeba wytrwałości i
iluż wyrzeczeń, aby przeżyć życie w wierze.
Ale jakaż wspaniała nagroda czeka tych, którzy zwyciężą
w Chrystusie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu