Janusz Kilanowski należał do pokolenia pionierów Domowego Kościoła w naszej diecezji – tego, które na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku otrzymało w prezencie paczkę z tajemniczo brzmiącą nazwą „Domowy Kościół – gałąź małżeńsko-rodzinna Ruchu Światło-Życie”. Odpakowali ją i w środku znaleźli przepis na udane małżeństwo, dobre wychowanie dzieci, szczęśliwe życie tu i wieczność z Bogiem tam. Przepis informował nie tylko o tym, co należy robić, lecz również jak: dawał do ręki konkretne narzędzia. Codzienna modlitwa osobista i małżeńska, codzienna modlitwa z dziećmi, regularne czytanie Pisma Świętego, comiesięczny dialog małżeński, czyli szczera rozmowa męża i żony w obecności samego Chrystusa, coroczny udział w rekolekcjach, reguła życia, czyli systematyczna praca nad swoim charakterem, usuwanie wad, wzmacnianie zalet, a do tego zadanie budowania siebie jako Nowego Człowieka, tworzenie Nowej Wspólnoty i Nowej Kultury. Pionierzy zachwycili się zawartością tej paczki tak bardzo, że nie zatrzymali jej dla siebie, lecz postanowili podzielić się odkrytymi skarbami z jak największą liczbą małżeństw.
Specjalność: rekolekcje
Reklama
Specjalnością Janusza i jego żony Leny było zakładanie nowych kręgów DK i prowadzenie rekolekcji dla małżeństw – 15-dniowych oaz, ORAR-ów i rekolekcji tematycznych (łącznie na przestrzeni lat uzbierało się ich dziewięćdziesiąt dziewięć!). Trudno zliczyć, ilu z nas może zaświadczyć: „Tak, to dzięki Lenie i Januszowi pojechaliśmy na nasze pierwsze rekolekcje małżeńskie; to oni przekonali nas, aby podjąć formację w kręgu Domowego Kościoła; to oni wprawili nas w ruch, wyrwali z duchowej drzemki, otworzyli oczy na działanie Boga w naszym życiu, uświadomili, że łaska sakramentu małżeństwa to nie pusty slogan, tylko realna pomoc i szansa, by małżeństwo nie zaczynało się od wysokiego C, by potem przerodzić się w pasmo szarości czy wręcz w zjazd po równi pochyłej, wprost ku rozwodowi”. Ilu małżeństwom to właśnie Janusz dał ten pierwszy impuls, pomógł postawić pierwszy, niepewny krok na drodze wspólnego duchowego rozwoju. Potem te pary usamodzielniały się, często same stawały się duchowymi przewodnikami dla kolejnych pokoleń członków DK, ale u początków tej przemiany stał on. On, Lena i Pan Bóg, który nimi się posługiwał.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Misja: przybliżyć do Boga
Januszowi (tu zawsze należy dodać w myśli: „i Lenie”, bo przez 59 lat tworzyli zgrany do perfekcji duet, dając przykład jedności małżeńskiej) przyszło działać w początkach Domowego Kościoła – w czasach, kiedy wiele spraw działo się po raz pierwszy i siłą rzeczy trzeba było stosować metodę prób i – niekiedy – błędów. Był w nim nieudawany zapał. Aby pozyskać kogoś dla Boga, stwarzając mu możliwość wyjazdu na rekolekcje, nie żałował sił, czasu i pieniędzy (wystarczy wspomnieć hektolitry benzyny wlane do baku malucha, a potem opla corsy po to, aby dojechać na kolejne spotkanie, na kolejną serdeczną rozmowę) – a trzeba wiedzieć, że tamto pokolenie nie mogło raczej liczyć na zwrot kosztów posługi. Młodym małżeństwom na dorobku usuwał przeszkody finansowe – załatwiał wspólnotowe wsparcie, aby obniżyć koszt udziału w rekolekcjach, organizował przejazd autem na drugi koniec Polski, słowem – tam, gdzie w grę wchodziło czyjeś dobro duchowe, raczej obce mu były słowa „nie da się”, „to niemożliwe”.
Aby nie przecukrzyć tego wspomnienia i nie zamienić go w mało wiarygodną pseudolaurkę, należy powiedzieć (jak o każdym): tak, miał wady, niekiedy mógł drażnić. Ale wszystko przykrywała z naddatkiem jego gorliwość, zapał, humor i serdeczny sposób bycia, a przede wszystkim bezinteresowna chęć, by przybliżać małżonków do Boga i do siebie nawzajem.
Na przekór
Reklama
Miał w sobie odwagę, by iść pod prąd obowiązującym modom i zwyczajom. Jako członek Krucjaty Wyzwolenia Człowieka podjął abstynencję od alkoholu – a pamiętajmy, że działo się to w czasach (zresztą, czy dziś jest inaczej?), kiedy taka decyzja narażała na ostracyzm w pracy, w gronie przyjaciół i znajomych, a często też w rodzinie. Taką postawą zarażał innych. Na pogrzebie usłyszeliśmy świadectwo Macieja, który swoją trzeźwość, wyrwanie się z uzależnienia zawdzięcza właśnie jemu.
Był misjonarzem. Przyjaźń z o. Józefem Gęzą, redemptorystą, najpierw proboszczem macierzystej parafii św. Józefa w Toruniu i moderatorem tamtejszych kręgów DK, a potem wieloletnim proboszczem parafii w Grodnie, zaowocowała wielokrotnymi wyjazdami na Białoruś, prowadzeniem rekolekcji dla tamtejszych małżeństw i zakładaniem kręgów. Sam Bóg tylko wie, jakie to przyniosło – i ciągle przynosi – owoce.
Nie od rzeczy będzie wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. W latach 1996-99 Janusz i Lena pełnili posługę pary diecezjalnej DK. Zakończyli swoją posługę przedwcześnie, w atmosferze niesłusznych oskarżeń. Mogli się obrazić, mogli zabrać zabawki i opuścić domowokościołową piaskownicę. Pozostali – przy Chrystusie, przy wspólnocie, przy tej wielkiej sprawie, jaką jest wprowadzanie sakramentalnych małżeństw w bogactwo duchowości małżeńskiej. Dalej zakładali kręgi, organizowali i prowadzili rekolekcje, służyli radą i pomocą – bo ważniejszy od osobistego poczucia krzywdy był dla nich Chrystus i drugi człowiek.
Ukończony bieg
Ostatnie lata przyniosły mu stopniowy upływ sił, a potem chorobę i cierpienie. Był w tym cierpliwy i wytrwały; doświadczenie niemocy przyjmował z wiarą, że życie kończące się tu, na ziemi, da początek nowemu, tym razem wiecznemu, bez końca. Tak też się stało. 23 października Bóg zaprosił do siebie Janusza Kilanowskiego, męża Leny, ojca trzech córek, dziadka, pradziadka, a dla członków Domowego Kościoła w diecezji toruńskiej (i nie tylko) kogoś bardzo ważnego, znaczącego. Umarł on z wiarą w Bożą obietnicę zbawienia. Odszedł od nas, by rozpocząć ostatnie, setne rekolekcje.
We wtorkowe przedpołudnie 28 października wiele takich duchowych dzieci Janusza pojawiło się w kościele św. Józefa na toruńskich Bielanach, aby wyrazić swą wdzięczność przez modlitwę i udział we Mszy św. pogrzebowej. I tak oto Janusz zgromadził nas na swego rodzaju dniu wspólnoty.
