Reklama

List misjonarza

Duszpasterstwo w ogniu wojny

Nazywam się Marek Głąb. Jestem księdzem, misjonarzem z diecezji włocławskiej. Od 13 lat przebywam w Afryce. Obecnie pracuję na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Moja misja położona jest w buszu, w wiosce o nazwie Zagne. Od najbliższego miasta dzieli mnie 40 km polnej drogi, zwanej "pista", od Abidzanu, stolicy kraju - 560 km. Piszę te słowa, przebywając na urlopie w Polsce. Pragnę podzielić się z Wami wspomnieniami z ostatniego, najtrudniejszego roku mojej pracy duszpasterskiej.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Kochani Przyjaciele Misji!

Był ranek 19 września 2002 r. W nocy został ogłoszony stan wojenny w kraju. Do nas - do buszu - informacja ta jeszcze nie dotarła. Nieświadomy sytuacji, wybieram się do stolicy biskupiej, do miasta o nazwie Man, od którego dzieli mnie 140 km. W czasie drogi zaczyna niepokoić mnie fakt dokonywania dokładnych kontroli moich dokumentów i samochodu. Policjanci, którzy znają mnie od lat, są bardzo oschli i oficjalni, nie chcą udzielić żadnych informacji. Co się stało? Po dojechaniu do najbliższego miasteczka próbuję włączyć radio w samochodzie, aby posłuchać wiadomości. Niestety, na wszystkich falach można usłyszeć tylko spokojną muzykę. Dopiero po przejechaniu kolejnych kilkudziesięciu kilometrów, przy okazji ponownej kontroli, dowiaduję się, że w Abidzanie miał miejsce zamach na prezydenta. Pomyślałem sobie: "Nic nowego!".
Kochani, musicie wiedzieć, że na Wybrzeżu Kości Słoniowej zamachy na prezydenta lub innego dostojnika państwowego przeżywamy co najmniej raz w roku. Zawierucha w państwie trwa wówczas około dwóch tygodni, po czym wszystko wraca do "normy". Okazuje się, że tym razem scenariusz ma być zupełnie inny. Rozpoczyna się wojna domowa.
Dni pełne niepokoju i walk płyną jeden za drugim. Sytuacja staje się coraz bardziej napięta i niebezpieczna. Walki zaczynają się nasilać i obejmować coraz większą część kraju. Z każdym dniem strach głębiej zagląda nam w oczy. Do buszu docierają tylko strzępy informacji. Po pewnym czasie okazuje się, że walki w stolicy zostają krwawo stłumione. Ginie wiele osób. Nikt o to nie dba. Najważniejsze jest to, że wojsko przejmuje kontrolę nad Abidzanem.
Abidzan to zaledwie jedno miasto. Nas interesuje, co z resztą kraju? Czy tam też mordowani są ludzie? Czy jest szansa na pokój? Dowiadujemy się, że na północy kraju walki nabierają coraz bardziej brutalnego charakteru. Granice z wszystkimi państwami zostają zamknięte. Kolejne dni przynoszą nowe, straszne wiadomości: wojna się rozprzestrzenia, wciągając w swoją otchłań coraz większą połać kraju. W miastach i miasteczkach zamiera życie. Urzędy, szkoły, szpitale i inne instytucje są zamykane. Zaczyna brakować żywności, której i tak nigdy nie było pod dostatkiem. Lęk powoduje, że ludzie zaczynają opuszczać swoje domy. Rozpoczyna się wielka migracja z północy na południe, w nadziei na ocalenie życia. Ludzie koczują w buszu, niejednokrotnie przez kilka dni nic nie jedząc.
Docierają do nas kolejne wiadomości. Miasto Man zostaje zajęte przez rebeliantów. Księdza Biskupa osadzają w areszcie domowym. Wiele placówek misyjnych w całym kraju zostaje zamkniętych. Zadajemy sobie pytanie o los księży i zakonnic... Pokładamy w Bogu nadzieję, że żyją.
Wygląd placówki misyjnej w Zagne też zmienia się z dnia na dzień. Dociera do nas coraz większa liczba uchodźców. Zaczęło się od 15 osób. Po kilku dniach jest ich już 1200 osób. Pomyślcie: 1200 osób na terenie jednej, małej misji w środku buszu! Wśród nich są chrześcijanie, muzułmanie, animiści... i jeszcze inni. W takiej chwili liczy się tylko człowiek, wyciągający rękę i proszący: "Ojcze! Niech mi Ojciec pomoże!". Co mam robić? Otwieram wszystkie pomieszczenia. To i tak za mało. Ludzie śpią, gdzie mogą, także w budynku kościoła. Muszę przyznać, że święte miejsce, bez względu na wyznanie osób tam przebywających, zostało przez nie należycie uszanowane.
Dni stają się coraz trudniejsze. Zaczynam się zastanawiać, co dalej? Nie mamy żywności, brakuje lekarstw, na dodatek rozpoczyna się epidemia czerwonki. Na świat przychodzą dzieci. Dla wielu z nich chwila otwarcia oczu staje się chwilą zamknięcia ich na wieczność. Moje kapłańskie serce krwawi, gdy patrzę na ogrom ludzkiego nieszczęścia i nędzy. Postanawiam szukać pomocy. Wybieram się do najbliższego miasteczka Guiglo (40 km od misji). Po trzech godzinach jazdy, po wielokrotnych kontrolach, docieram na miejsce. Udaję się do Czerwonego Krzyża, aby prosić o pomoc, lekarstwa i żywność. Dostaję zapewnienie, że nazajutrz w misji pojawią się pracownicy Czerwonego Krzyża, aby rozeznać sytuację.
Przed powrotem do Zagne postanawiam telefonicznie powiadomić o sytuacji dwóch biskupów: miejscowego w Man oraz biskupa włocławskiego Bronisława Dembowskiego, ordynariusza diecezji, z której pochodzę. Niestety, nie jest to możliwe, wszystkie telefony są wyłączone. Po chwili zastanowienia, bazując na 13-letnim doświadczeniu życia w Afryce, za pieniądze, które jeszcze mam, kupuję trochę lekarstw, kilkanaście worków ryżu, olej oraz mleko dla dzieci. Tak zaopatrzony, udaję się w drogę powrotną. I znów: kontrole, sprawdzanie, tłumaczenie. Zabierają mi część żywności. Z pomocą Bożą większość udaje mi się dowieźć do placówki.
Ludzie witają mnie okrzykami radości. Są szczęśliwi, że wróciłem, że przywiozłem żywność i dałem nadzieję na dalszą pomoc. Czekamy na przyjazd przedstawicieli Czerwonego Krzyża. Niestety, nadaremnie. Mijają kolejne dni, wydaje się, że nikt o nas nie pamięta, a pomoc pozostanie tylko obietnicą. W tej sytuacji proszę o wsparcie moich parafian. Wiem, że też są biedni i cierpią niedostatek, ale sytuacja nie daje mi wyboru. Prośba zostaje przyjęta ze zrozumieniem. Ludzie zaczynają znosić do misji to, co mają: ryż, maniok, banany, ktoś przyniósł pięć chlebów, ktoś inny dał 500 tamtejszych franków (ok. 1 dolara USA)... Taka sytuacja utrzymuje się przez siedem tygodni. W końcu nadchodzi wymodlona pomoc od międzynarodowych organizacji. Opatrzność nam pomogła!
Tych dni nie zapomnę do końca życia, tak jak każdy misjonarz, który przeżył podobne chwile. Lęk, strach były naszymi towarzyszami przez wszystkie niepewne dni i nieprzespane noce. Skołatane myśli ciągle obracały się wokół wojny i niepewności, będącej naszą powszedniością. Pytania bez odpowiedzi były naszą codziennością: Czy rebelianci przyjdą dzisiaj, czy być może jeszcze jeden dzień mamy darowany? Czy zabiorą nam to, co jeszcze mamy? Czy jutro zobaczymy jeszcze niebo nad nami, czy być może przyjdzie nam rozliczyć się już z życia przed Bogiem?
W te ciężkie dni została nam wszystkim tylko modlitwa i ufność w opatrzność Bożą. Wszyscy gorąco się modlili - i modlą nadal - aby skończyły się dni cierpienia w tym kraju. Kraju, który był dla mnie ojczyzną przez ostatnie 13 lat. Proszę Was, drodzy Przyjaciele misji, o modlitwę za pokój na całym świecie. Teraz, będąc w Polsce, sercem i modlitwą pozostaję tam, z moimi czarnymi braćmi w Chrystusie. Bądźcie i Wy z nami. Po odpoczynku na polskiej ziemi wracam do Afryki, aby kontynuować misję.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 -1

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Rada KEP ds. Społecznych o relacji Kościół – Państwo: Wroga separacja szkodzi dobru człowieka

2024-05-21 18:51

[ TEMATY ]

episkopat

Episkopat News

Kościół i Państwo, niezależne i autonomiczne - każde w swojej dziedzinie, są zobowiązane do współpracy dla dobra wspólnego. Wroga separacja szkodzi dobru człowieka - napisali członkowie Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Społecznych w stanowisku wydanym po spotkaniu Rady, które miało miejsce 21 maja w Warszawie. Obradom przewodniczył bp Marian Florczyk.

W wydanym po obradach stanowisku dotyczącym aktualnej relacji Kościół - Państwo członkowie Rady zauważyli, że „w obecnej rzeczywistości polityczno-społecznej zamiast separacji skoordynowanej, typowej dla państwa świeckiego, promowany jest wzorzec separacji wrogiej, właściwej dla ideologii laicyzmu”. Członkowie Rady wskazali, że separacja skoordynowana to „wzajemna autonomiczna współpraca Kościoła i Państwa, zapewniająca realizację dobra wspólnego opartego o transcendentną godność człowieka i naturalne prawo moralne”. „W tym modelu Państwo jest bezstronne wyznaniowo a w konsekwencji otwarte na współpracę z Kościołami i wspólnotami religijnymi” - czytamy w stanowisku. Separacja wroga natomiast, polega „na usuwaniu i ostatecznym zwalczaniu symboli religijnych i przejawów kultu religijnego, eliminowaniu społecznej roli Kościoła oraz wszelkich przejawów prywatnego i publicznego życia religijnego”.

CZYTAJ DALEJ

Św. Rita z Cascii, żona, matka i zakonnica

Niedziela Ogólnopolska 35/2008, str. 4

[ TEMATY ]

św. Rita

Arkadiusz Bednarczyk

Obraz św. Rity znajdziemy m.in. w kościele w Ropczycach

Obraz św. Rity znajdziemy m.in. w kościele w Ropczycach

Tysiące wiernych i tysiące czerwonych róż. Tak co roku wierni obchodzą w Cascii (ok. 150 km na północ od Rzymu) rocznicę śmierci jednej z najbardziej popularnych włoskich świętych - Rity, patronki od spraw po ludzku beznadziejnych.
Chociaż żyła dawno, bo prawie sześć wieków temu, ludzie XX i XXI wieku wydają się na nowo odkrywać tę Świętą.
- Polecają się jej tak licznie, ponieważ sama przeżyła bardzo wiele i jest patronką wszystkich stanów: była przecież żoną, matką, wdową i zakonnicą - wyjaśnia przełożona Sióstr Augustianek z Cascii. - Przeżyła ból utraty zamordowanego przez wrogów męża i śmierć dwojga dzieci. Doświadczyła wiele goryczy - gdy początkowo odmówiono jej przyjęcia do zakonu i gdy doprowadzała do pojednania dwa skłócone ze sobą rody.
Jednak to, co po ludzku wydawało się niemożliwe, w jej życiu - dzięki wierze i poddaniu się woli Bożej - okazywało się wykonalne. 22 maja to dzień świąteczny w Cascii - mieście, w którym św. Rita została ochrzczona i przez 40 lat żyła jako augustianka. Wierni przygotowują się do tego dnia podczas nowenny i licznych nabożeństw. Świętu towarzyszą związane od wieków ze św. Ritą symbole, przede wszystkim róża. Uczestnicy uroczystości przynoszą te kwiaty na pamiątkę przekazywanego przez tradycję wydarzenia. Otóż św. Rita kilka miesięcy przed śmiercią, złożona ciężką chorobą, miała poprosić jedną z sióstr o przyniesienie z rodzinnego ogrodu róży. Był styczeń, więc zakonnicy to polecenie wydawało się niewykonalne. Jednak gdy przechodziła obok ogrodu, ze zdumieniem zauważyła świeżą kwitnącą różę, którą przyniosła umierającej.
Pierwsza biografia podkreśla, że ciało Świętej po śmierci - podobnie jak w przypadku innych stygmatyków - zaczęło wydawać woń róż.

CZYTAJ DALEJ

Zmarła śp. Teresa Nykiel - mama biskupa nominata Krzysztofa Nykiela

2024-05-21 21:48

[ TEMATY ]

ks. Krzysztof Nykiel

Karol Porwich /Niedziela

We wtorek 21 maja br. opatrzona świętymi sakramentami w 92 roku życia zmarła śp. Teresa Nykiel, Mama Jego Ekscelencji Księdza Biskupa nominata Krzysztofa Józefa Nykla, Regensa Penitencjarii Apostolskiej.

Uroczystości pogrzebowe odbędą się w piątek 24 maja br. o godzinie 13.00, w kościele parafialnym pod wezwaniem świętego Rocha w Konopnicy (archidiecezja częstochowska, powiat wieluński).

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję