Adopcja to droga pełna miłości, ale i trudności. I choć dzieci adopcyjne są obecne w naszych środowiskach – sąsiedzkich, szkolnych, na wakacjach – to czasem zupełnie o tym nie wiemy. O adopcji bowiem nadal niewiele się mówi.
Dlaczego tak się dzieje? – Z różnych przyczyn. Mamy dzieci, one chodzą do szkoły, mają prawo do prywatności. Zawsze się zastanawiamy, na ile możemy uczestniczyć w wystąpieniach publicznych, udzielać się w mediach. Z drugiej strony ubolewamy, że tak mało się mówi o adopcji, bo zdajemy sobie sprawę, że dla wielu małżeństw mogłaby to być droga realizacji – mówi Marzena Kuziora, mama adopcyjna trójki dzieci i jedna z założycielek Stowarzyszenia Rodzin Adopcyjnych przy Archidiecezjalnym Ośrodku Adopcyjnym we Wrocławiu.
Życie nabiera tempa
Często się słyszy, że trudno przejść procedurę adopcyjną, ponieważ jest dużo formalności, spotkań, rozmów, testów. A to dopiero początek. – Myślę, że czasem jednak dużo więcej dokumentów załatwiamy po to, żeby wziąć np. kredyt na dom czy samochód, niż przy procedurze adopcji. Owszem, część dokumentów trzeba zgromadzić, bo takie są wymogi prawne. Natomiast najważniejsza jest wspólna decyzja obojga małżonków. Decyzja przemyślana, dojrzała, najlepiej oparta na wiedzy i doświadczeniu innych rodziców. Ta decyzja to start i priorytet. A później życie zaczyna nabierać tempa – mówi Marzena Kuziora.
Pierwszym z trudniejszych etapów w procesie adopcji jest czas oczekiwania po kwalifikacji. To jak długo się czeka, zależy od wielu czynników. – Między innymi od tego, na jakie dziecko czekamy. Możemy określić wiek, płeć, czy ma to być dziecko zdrowe, czy obciążone, czy może to być rodzeństwo, czy może być więcej niż dwoje dzieci. Ośrodek dobiera według predyspozycji małżonków, ich możliwości lokalowych i oczekiwań. I czeka się na telefon, co nie jest łatwe, bo nigdy nie wiemy, kiedy ten telefon zadzwoni. A gdy już się to stanie, musimy się bardzo szybko zorganizować, bo nagle stajemy się rodzicami. To jest coś zupełnie innego niż dojrzewanie do macierzyństwa biologicznego, do którego przygotowujemy się 9 miesięcy i znamy termin przyjścia dziecka na świat. Przy adopcji zawsze jest niespodzianka – uśmiecha się adopcyjna mama i zauważa, że znacznie szybciej przebiega przysposobienie dziecka chorego, na co też niektóre rodziny się decydują.
Zderzenie z rzeczywistością
Decyzja o adopcji wynika często z pragnienia zaspokojenia naturalnych potrzeb rodzicielskich. – Kiedy jednak patrzę z perspektywy już prawie 20 lat bycia mamą adopcyjną, to widzę, że nie jest to tylko kwestia tego zaspokojenia. To jest wzajemne dawanie – my dajemy z siebie bardzo dużo jako rodzice, ale dzieci też nam dają, bo nadają sens codzienności. Te emocje, które są na początku, trochę się uspokajają a pojawiają się przeróżne problemy – mówi p. Marzena i podkreśla, że kiedy rodzice adoptują dziecko, często myślą, że ono od razu będzie odwzajemniać ich miłość. – To jest pierwsza rzecz, na której mogą się sparzyć, ponieważ dzieci nie są nauczone odwzajemniania miłości. Długo się tego uczą, czasem do końca życia... I rodzice czasami traktują to jako pierwszą porażkę, bo oczekują, że będą rodziną jak z obrazka. A tymczasem dzieci przychodzą z ogromnym bagażem doświadczeń. Również te malutkie, bo całe ich życie płodowe to stres, odrzucenie, brak więzi. Te doświadczenia wychodzą później przez całe lata. Trzeba z nimi nadrabiać rozmowy, dotyk, przytulanie, zwykłe bycie razem. Ale choćbyśmy nie wiem ile miłości i pracy wkładali, a wszyscy jako rodzice przecież to robimy, to pewnych rzeczy możemy nie przeskoczyć. Cały czas też się uczymy, bo każde dziecko jest inne – podkreśla Marzena Kuziora.
Pierwsze dni w nowej rodzinie
Reklama
Gdy rodzice przywożą dziecko do domu, często zaczynają tortem, przyjęciem dla rodziny, prezentami. – A to jedna z najgorszych rzeczy, którą można zrobić na początku. Pierwsza rzecz to „sam na sam” rodziców z dzieckiem, bo dziecko nie wie, co się dzieje. Jest zagubione i potrzebuje czasu, by się zaaklimatyzować – mówi p. Marzena. Zauważa też, że ważne jest skupienie się na stronie medycznej. – U nas w przypadku każdego dziecka pierwsze pół roku chciałam poświęcić na to, by je jak najbardziej zdiagnozować, bo tak naprawdę odbieramy te dzieci i nie mamy dużej wiedzy medycznej o nich – podkreśla.
Stowarzyszenie rodzin
W momencie adopcji sądowej rodzina adopcyjna staje się normalną rodziną. Ale okazuje się, że potrzebuje kreatywnego wsparcia i to zwykle większego niż rodziny biologiczne. Istnieje bowiem grupa problemów, z którymi tylko rodzice adopcyjni się borykają a w momencie ich doświadczania zderzają się z brutalną rzeczywistością. Oprócz tzw. normalnych problemów rozwojowych u dzieci adopcyjnych istnieje duża potrzeba wsparcia psychologiczno-pedagogicznego czy neurologicznego. Często są one bowiem obciążone różnymi chorobami lub zaburzeniami, w tym zaburzeniami więzi. A tymczasem kolejki do specjalistów są duże a ze względu na brak wiedzy i doświadczenia nie we wszystkich gabinetach udaje się tę pomoc uzyskać. – Często okazuje się, że my, rodzice, jesteśmy dla siebie większą pomocą niż gabinet specjalistyczny, ponieważ możemy się wymienić własnym doświadczeniem – mówi p. Marzena.
Reklama
Dlatego też trzy adopcyjne mamy: Marzena Kuziora, Anna Karwasińska i Małgorzata Warachim postanowiły wyjść trudnej rzeczywistości naprzeciw i założyły Stowarzyszenie Rodzin Adopcyjnych. W jego ramach na spotkaniach w grupie można się podzielić swoimi doświadczeniami i uzyskać wsparcie innych rodziców. – Gdy na początku wspólnej drogi ze starszym dzieckiem ono np. zamyka się w szafie, rzuca się po ścianach, czy nic nie je oprócz bananów, potrzeba takiej osoby, która powie, że to minie. Wcześniej czy później, ale minie. Dzieci się wyciszą, złapią kontakt, ale potrzebują czasu. I to dodaje otuchy, gdy widzimy, że ktoś inny już to przeszedł przed nami – podkreśla Marzena Kuziora.
Najważniejsze, że je urodzili
Czy mówić dziecku, że jest adoptowane? – Zdecydowanie tak, w zasadzie większość rodziców mówi. Dla naszych dzieci nie jest to temat obcy, bo u nas dużo się rozmawia. Mieszkamy też w mniejszej miejscowości, więc trudno byłoby to ukrywać. Poza tym adopcja nie jest niczym złym, czy czymś, czego powinniśmy się wstydzić – mówi p. Marzena. Zauważa, że różnie jest natomiast z pytaniami o rodziców biologicznych. – Mam trójkę dzieci, z których każde ma innych rodziców biologicznych. Jedne są ciekawe a drugie kompletnie nie chcą słyszeć. Jeśli chcą rozmawiać, trzeba rozmawiać i mówić prawdę dostosowaną do wieku. Wychodzę jednak z założenia, że nigdy nie mówię źle o rodzicach biologicznych. Nie oceniam ich, bo nie wiem, co bym zrobiła, gdybym się znalazła na ich miejscu. Najważniejsze, że je urodzili i jestem im za to wdzięczna – podkreśla p. Marzena.
Czy zachęcać do adopcji?
– Tak! – zdecydowanie odpowiada adopcyjna mama, ale zauważa, że za mało się mówi o adopcji w sposób realistyczny. – Jeśli mówimy o adopcji, to przy okazji świąt, domów dziecka, kolorowych misiów i czekoladek. A to zupełnie nie o to chodzi. Te dzieci potrzebują wzięcia na kolana, przeczytania bajki, przytulenia, nawiązania relacji. To jest najlepsze co można zrobić. Czasem pytają mnie rodzice chrzestni moich dzieci, co im kupić. I odpowiadam: Weźcie je na pół dnia, na jeden dzień, upieczcie z nimi ciasteczka i będzie super! Ludziom, którzy rozważają adopcję powinniśmy jak najwięcej mówić, że jest taka możliwość, że jest to coś wartościowego, co można zrobić w życiu. Niejako nadać sens – zauważa p. Marzena.
Na pytanie czy nie żałuje adopcji, odpowiada, że zdecydowanie nie. – Ale nie ukrywam, że nie jest to łatwa droga – są emocje, stres, trudne dni. Muszę tutaj też podkreślić, że oboje z mężem bardzo się wspieramy i uzupełniamy. Ale absolutnie nie żałujemy. Zawsze chcieliśmy mieć trójkę dzieci, choć pewnie w wieku 25 lat nie myślałam, że będą to dzieci adopcyjne, i trójkę mamy. I tak naprawdę są to po prostu nasze nasze dzieci od początku do końca.
2023-03-21 06:52
Ocena:+20Podziel się:
Reklama
Wybrane dla Ciebie
Kolejne adopcje kenijskich dzieci w Zachodniopomorskiem
Adopcja na odległość blisko 130 dzieci, pomoc materialna i finansowa to owoce 10-dniowej wizyty zachodniopomorskich katechetów w Kenii. Szkoły, ale także osoby prywatne w Archidiecezji Szczecińsko-Kamieńskiej już zebrały fundusze na pomoc dla 40 dzieci. Teraz opieką na odległość zostaną objęte kolejne dzieci uczące się w szkole w Kipsing w afrykańskim buszu i sieroty z Embu.
Grupa katechetów, która wróciła z Czarnego Lądu zawiozła 300 kg pomocy medycznych i szkolnych, wózek inwalidzki dla chorej na raka, przekazała również dwa tysiące dolarów m.in. na materace do internatu dla dzieci w Kipsing i kukurydzę.
Po przedstawieniu dwa tygodnie temu postaci św. Franciszka z Asyżu chciałbym dzisiaj opowiedzieć o innym świętym, który należał do pierwszego pokolenia Braci Mniejszych: o Antonim Padewskim czy - jak go się również nazywa - Lizbońskim, nawiązując do miejsca jego urodzenia. Mowa o jednym z najpopularniejszych świętych w całym Kościele katolickim, czczonym nie tylko w Padwie, gdzie wzniesiono wspaniałą bazylikę, w której spoczywają jego doczesne szczątki, ale na całym świecie. Wierni z wielką czcią odnoszą się do jego obrazów oraz figur, przedstawiających go z lilią, symbolem jego czystości, bądź z Dzieciątkiem Jezus na ręku, upamiętniającym cudowne widzenie, o którym wspominają niektóre źródła literackie. Antoni w znaczący sposób przyczynił się do rozwoju duchowości franciszkańskiej dzięki swym wybitnym przymiotom - inteligencji, zrównoważeniu, gorliwości apostolskiej, a przede wszystkim żarliwości mistycznej.
Urodził się w Lizbonie w szlacheckiej rodzinie ok. 1195 r. i na chrzcie otrzymał imię Fernando (Ferdynand). Wstąpił do kanoników zachowujących monastyczną Regułę św. Augustyna, najpierw w klasztorze św. Wincentego w Lizbonie, następnie Świętego Krzyża w Coimbrze - renomowanego ośrodka kultury Portugalii. Z zainteresowaniem i zapałem poznawał Biblię i Ojców Kościoła, zdobywając wiedzę teologiczną, którą owocnie wykorzystywał w działalności nauczycielskiej i kaznodziejskiej. W Coimbrze wydarzył się epizod, który w decydujący sposób wpłynął na jego życie: w 1220 r. wystawiono tam relikwie pierwszych pięciu misjonarzy franciszkańskich, którzy udali się do Maroka, gdzie ponieśli śmierć męczeńską. Ich historia zrodziła w młodym Ferdynandzie pragnienie naśladowania ich i postępowania drogą chrześcijańskiej doskonałości: poprosił wówczas o zgodę na opuszczenie kanoników św. Augustyna i zostanie bratem mniejszym. Jego prośba została przyjęta i pod nowym, zakonnym imieniem Antoni on również wyruszył do Maroka. Opatrzność Boża zdecydowała jednak inaczej. Z powodu choroby musiał wrócić do Włoch i w 1221 r. wziął udział w słynnej Kapitule Namiotów w Asyżu, gdzie spotkał też św. Franciszka. Następnie żył czas jakiś w całkowitym ukryciu w klasztorze w pobliżu Forli w północnych Włoszech, gdzie Pan powołał go do innej misji. Wysłany w okolicznościach zupełnie przypadkowych do wygłoszenia kazania z okazji święceń kapłańskich, pokazał, że wyposażony jest w taką wiedzę i dar wymowy, iż przełożeni przeznaczyli go do kaznodziejstwa. Tak oto rozpoczął we Włoszech i we Francji ogromnie intensywną i skuteczną działalność apostolską, by nakłonić sporą liczbę osób, które odeszły od Kościoła, do zmiany decyzji. Był też jednym z pierwszych nauczycieli teologii Braci Mniejszych, jeżeli nie wręcz pierwszym. Rozpoczął swe nauczanie w Bolonii, z błogosławieństwem Franciszka, który, w uznaniu cnót Antoniego, wystosował do niego krótki list, rozpoczynający się tymi słowami: „Podoba mi się, że nauczasz świętej teologii braci”. Antoni położył podwaliny pod teologię franciszkańską, która - uprawiana przez innych wybitnych myślicieli - miała osiągnąć swoje szczyty w postaciach Bonawentury z Bagnoregio i bł. Dunsa Szkota.
Kiedy został prowincjałem Braci Mniejszych w Północnych Włoszech, nadal zajmował się kaznodziejstwem, dzieląc je ze sprawowaniem urzędu przełożonego. Gdy skończył misję prowincjała, wrócił w okolice Padwy, dokąd jeszcze kilkakrotnie się udawał. Po niespełna roku zmarł u bram tego miasta - 13 czerwca 1231 r. Padwa, która przyjęła go z miłością i czcią, złożyła mu wieczny hołd czci i pobożności. Sam papież Grzegorz IX - który wysłuchawszy jego kazania, nazwał go „Arką Testamentu” - kanonizował go w 1232 r., również w następstwie cudów, jakie dokonały się za jego wstawiennictwem.
W ostatnim okresie życia Antoni zapisał dwa cykle „Kazań”, zatytułowane „Kazania niedzielne” i „Kazania na uroczystości i święta”, przeznaczone dla kaznodziejów i wykładowców teologii z Zakonu Franciszkańskiego. Komentuje w nich teksty Pisma Świętego, prezentowane przez liturgię, wykorzystując patrystyczno-średniowieczną interpretację czterech zmysłów: literackiego lub historycznego, alegorycznego lub chrystologicznego, topologicznego czy moralnego i anagogicznego, który ukierunkowuje ku życiu wiecznemu. Chodzi o teksty teologiczno-homiletyczne, będące odzwierciedleniem żywego przepowiadania, w których Antoni proponuje prawdziwą i właściwą drogę chrześcijańskiego życia. Tak wielkie jest bogactwo nauki duchowej zawartej w „Kazaniach”, że czcigodny papież Pius XII w 1946 r. ogłosił Antoniego doktorem Kościoła, nadając mu tytuł „Doctor Evangelicus”, gdyż z pism tych przebija świeżość i piękno Ewangelii; dziś jeszcze możemy czytać je z wielkim pożytkiem duchowym.
W swoim nauczaniu mówi o modlitwie jako związku miłości, która popycha człowieka do słodkiej rozmowy z Panem, przynosząc niewypowiedzianą radość, która łagodnie ogarnia modlącą się duszę. Antoni przypomina nam, że modlitwa potrzebuje atmosfery ciszy, która nie ma nic wspólnego z oderwaniem się od zewnętrznego hałasu, ale jest doznaniem wewnętrznym, mającym na celu usunięcie przeszkód w skupieniu się, spowodowanych przez troski duszy. Według nauczania tego wybitnego doktora franciszkańskiego, modlitwa składa się z czterech niezbędnych postaw, które Antoni określił po łacinie jako „obsecratio”, „oratio”, „postulatio”, „gratiarum actio”. Moglibyśmy je przetłumaczyć następująco: ufne otwarcie serca na Boga, czuła rozmowa z Nim, przedstawienie naszych potrzeb, wysławianie Go i dziękczynienie.
W tym nauczaniu św. Antoniego o modlitwie widzimy jeden ze szczególnych rysów teologii franciszkańskiej, którą on zapoczątkował, a mianowicie fundamentalną rolę przyznaną miłości Bożej, która wkracza w sferę uczuć, woli, serca, i będącej także źródłem, z którego wytryska poznanie duchowe, przerastające wszelkie poznanie. Pisze dalej Antoni: „Miłość jest duszą wiary, sprawia, że jest ona żywa; bez miłości wiara umiera” („Kazania na niedziele i święta II”, „Il Messaggero”, Padwa 1979, s. 37).
Tylko dusza, która się modli, może dokonać postępów w życiu duchowym: oto uprzywilejowany przedmiot przepowiadania św. Antoniego. Zna on doskonale ułomności ludzkiej natury, skłonność do popadania w grzech, dlatego stale wzywa do walki ze skłonnością do chciwości, pychy, nieczystości oraz do praktykowania cnót ubóstwa i wielkoduszności, pokory i posłuszeństwa, niewinności i czystości. Na początku XIII wieku, w kontekście odrodzenia miast i rozkwitu handlu, wzrastała liczba osób nieczułych na potrzeby ubogich. Z tego też powodu Antoni wielokrotnie wzywa wiernych do myślenia o prawdziwym bogactwie, bogactwie serca, które czyni ich dobrymi i miłosiernymi, i gromadzeniu skarbów dla Nieba. „Bogacze - tak wzywa - zaprzyjaźnijcie się z ubogimi, (...) przyjmijcie ich w swoich domach: to oni, ubodzy, przyjmą was potem w wieczne mieszkanie, gdzie jest piękno pokoju, ufność w bezpieczeństwo oraz obfity spokój wiecznej sytości” (tamże, s. 29).
Czyż nie widzimy, Drodzy Przyjaciele, że to nauczanie jest bardzo ważne także dziś, gdy kryzys finansowy i poważne nierówności gospodarcze zubożają wiele osób i stwarzają warunki nędzy? W encyklice „Caritas in veritate” przypominam: „Ekonomia bowiem potrzebuje etyki dla swego poprawnego funkcjonowania; nie jakiejkolwiek etyki, lecz etyki przyjaznej osobie” (n. 45).
Antoni, w szkole Franciszka, stawia zawsze Chrystusa w centrum życia i myślenia, działania i kaznodziejstwa. I to jest drugi rys typowy dla franciszkańskiej teologii: chrystocentryzm. Kontempluje ona z upodobaniem i wzywa do kontemplacji tajemnic człowieczeństwa Pana, w szczególny sposób tajemnicy Narodzenia, które wywołują w nim uczucia miłości i wdzięczności dla Bożej dobroci.
Również widok Ukrzyżowanego inspiruje w nim myśli o wdzięczności dla Boga i szacunku dla godności osoby ludzkiej, tak iż wszyscy, wierzący i niewierzący, mogą znaleźć w niej to znaczenie, które wzbogaca życie. Antoni pisze: „Chrystus, który jest twoim życiem, wisi przed tobą, abyś patrzył na krzyż jak w lustro. Będziesz mógł tam poznać, jak śmiertelne były twoje rany, których żadne nie uleczyłoby lekarstwo, jak tylko krew Syna Bożego. Jeśli dobrze się przyjrzysz, będziesz mógł zdać sobie sprawę, jak wielka jest twoja godność ludzka i twoja wartość (...).
W żadnym innym miejscu człowiek nie może lepiej uświadomić sobie, jak wiele jest wart, jak wtedy, gdy spogląda w lustro krzyża” („Kazania na niedziele i święta III”, str. 213-214).
Drodzy Przyjaciele, oby Antoni Padewski, tak bardzo czczony przez wiernych, mógł wstawiać się za całym Kościołem, a zwłaszcza za tymi, którzy poświęcają się kaznodziejstwu. Oni zaś, czerpiąc natchnienie z jego przykładu, niech troszczą się o łączenie mocnej i zdrowej nauki ze szczerą i żarliwą pobożnością i zwięzłością przekazu. W obecnym Roku Kapłańskim módlmy się, aby kapłani i diakoni pełnili pilnie tę posługę głoszenia i aktualizacji Słowa Bożego wiernym, przede wszystkim w homiliach liturgicznych. Niech będą one skutecznym przedstawieniem odwiecznego piękna Chrystusa, właśnie tak jak zalecał Antoni: „Kiedy głosisz Chrystusa, otwiera On twarde serca; gdy wzywasz Go, osładza gorzkie pokusy; gdy myślisz o Nim, rozjaśnia Twoje serce; kiedy o Nim czytasz, nasyca twój umysł” („Kazania na niedziele i święta III”, str. 59).
- W życiu możemy się zagubić, dlatego potrzebujemy takich świadków, jak św. Antoni, żeby Pan Bóg sprowadził nas na ziemię, żebyśmy potrafili czytać to, co do nas mówi - mówił bp Piotr Kleszcz do uczniów.
We wspomnienie św. Antoniego z Padwy bp Piotr Kleszcz przewodniczył Mszy św. w katedrze łódzkiej w ramach obchodów dnia patrona szkół bernardyńskich w Łodzi i Wiączyniu Dolnym. Do modlitwy dziękczynnej za życie bł. Anastazego Pankiewicza dołączyli uczniowie, nauczyciele i bracia zakonni.
W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.