Ukaranie naganą Pani Profesor przez Uczelnianą Komisję Dyscyplinarną ds. Nauczycieli Akademickich Uniwersytetu Śląskiego na wniosek studentów – dla których przejawem braku tolerancji i niedozwolonej praktyki narzucania światopoglądu było zdefiniowanie dziecka w fazie prenatalnej jako człowieka, a małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny – przypomina praktyki rodem z czasów stalinowskich.
Wygląda na to, że neomarksizm odwołuje się do metod, które w przeszłości brutalnie niszczyły wolność poglądów i autonomię akademicką, przy czym tym razem cenzorem okazała się nie totalitarna władza, lecz totalitarnie sformatowana grupa studentów, która uzyskała wsparcie władz uczelni.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Rodzi się mentalność totalitarna
Reklama
Pokolenie, które przeżyło komunę, a zwłaszcza okres stalinizmu, przeciera oczy. Nie wierzy, że po 40 latach od powstania Solidarności i 30 latach III RP doświadcza powrotu do koszmarnej totalitarnej ideologizacji naszego życia społecznego. Jedyną prawdą objawioną, bronioną kosztem prześladowanej, obiektywnej prawdy i jej rzeczników, był wtedy marksizm, teraz natomiast jest jego kontrkulturowa wersja związana z fałszywą tolerancją i tzw. homofobią, które de facto służą jako ideologiczne pałki wobec osób inaczej myślących. Celem ostatecznym ma być zepchnięcie przeciwnika na margines i zamknięcie ust wszystkim, którzy mają inne poglądy niż agresywne mniejszości, walczące tak jak komuna o rząd dusz metodami typowymi dla totalitaryzmu.
Powtarzające się ataki na pracowników naukowych, którzy mają odwagę bronić tradycyjnych wartości zapisanych w konstytucji, takich jak ochrona życia czy rodzina, stanowią nie tylko bardzo niebezpieczny przejaw gwałcenia wolności nauki, ale także wprowadzenia terroru ideologicznego, który ma zamykać usta niepokornym oraz tworzyć presję ideologiczną zdolną skutecznie zastraszyć środowisko polskich uczelni. Walec kontrkultury zaczyna się przetaczać przez polskie uczelnie, pozostawiając po sobie pierwsze ofiary. W dłuższej perspektywie pozostawi po sobie zgliszcza kulturowej pustyni. Co więcej, narzędziem w tej opresyjnej kampanii stają się małe grupy radykalnie myślących studentów, z których inicjatywy składane są skargi na „homofobicznych” wykładowców. Według skarżących, narzucają oni studentom rzekomo swój światopogląd „o charakterze wartościującym, stanowiący przejaw braku tolerancji wobec grup społecznych i ludzi o odmiennym światopoglądzie, nacechowany wobec nich niechęcią (...), dyskryminacją wyznaniową, krytyczny wobec wyborów życiowych kobiet dotyczących m.in. przerywania ciąży”. W ten sposób mają „naruszać obowiązki nauczyciela akademickiego”, godząc w „powagę pracownika naukowego”.
Reklama
Co więcej, warunki dla podobnych praktyk tworzy się także na poziomie szkoły średniej. Służą temu anonimowe ankiety wypełniane przez uczniów na temat konkretnych, poddawanych okresowym ocenom, nauczycieli. Ponieważ jednym z głównych celów tych ankiet jest ocena relacji między nauczycielem a uczniami, w warunkach całkowitej anonimowości mogą oni pozwalać sobie na nieodpowiedzialne wypowiedzi, które stwarzają niebezpieczeństwo bezkrytycznego wykorzystania ich przez dyrekcje. Dla dyrektorów, którzy są „za młodzieżą” i boją się konfliktu z postępowymi rodzicami, może to być doskonałe narzędzie ideologicznej presji.
To już było
Na początku lat 50. XX wieku Jacek Kuroń, ówczesny aktywista komunistycznej przybudówki PZPR – ZMP na Politechnice Warszawskiej, wspominał po latach, jak to w sąsiedniej Państwowej Wyższej Szkole Pedagogicznej członkowie uczelnianej komórki tej organizacji, którzy pilnowali ideologicznej czystości kadry profesorskiej, niszczyli swoich wykładowców. Opisał po latach akcje ZMP wymierzone przeciwko – jak to sam określił – „starym, dobrym profesorom”. „Było ich na PWSP sporo, ponieważ w owym czasie tych niepewnych wyrzucano z różnych uczelni w kraju, a PWSP ich przygarniała, bo tam miał ich kto pilnować. Co pewien czas «rozpruwano» kogoś prześlicznie. Profesora S. zapytano publicznie, na zebraniu, czy uchwała Biura Informacyjnego, czyli Kominformu (sterowanego przez Moskwę organu reprezentującego partie komunistyczne na kontynencie – przyp. B.K.) w sprawie Jugosławii jest materiałem źródłowym dla historyka. Odpowiedział, że jako obywatel wierzy we wszystko, co powie partia, ale jako historyk, niestety, nie może powiedzieć, że to jest źródło do badania historii Jugosławii. Więc wyrzucono go uchwałą tych szczawików (...)”. Dla wyjaśnienia należy dodać, że Kominform w tym czasie był brutalnym narzędziem walki Stalina z przywódcą komunistów jugosłowiańskich Josipem Broz-Titem, który miał odwagę sprzeciwiać się narzucanej przez Stalina dominacji ZSRR w powstającym bloku komunistycznym. Jednym z tych „szczawików” był niejaki Józek P., wiejski sierota, o uprzedzeniach antyklerykalnych, któremu władza ludowa pozwoliła pójść na studia i zdobyć „światopogląd naukowy”. Gdy zabierał głos na zebraniach, wyzwalał niezwykłe emocje, o których Jacek Kuroń napisał: „Młodzież, płomień czerwonych krawatów, skandowanie, owacja, entuzjazm”. Inną ofiarą Józka z ZMP był również student drugiego roku historii, który twierdził, że samoloty amerykańskie są szybsze niż radzieckie. Kuroń wspominał: „To był maniak wojskowości i znał się na tym. Odbyła się z nim długa klasowa walka, pisano o nim w gazetkach ściennych, wychowywał go kolektyw, towarzysz rektor gromił go publicznie. Ponieważ to nie pomogło, został wyrzucony z ZMP i z uczelni na zebraniu, na którym mówił ze smutkiem w głosie: «Co ja poradzę, towarzysze? Ja bym wolał, żeby radzieckie samoloty były szybsze, ale szybsze są, niestety, amerykańskie»”. Aktywista Józef P. uzasadnił swoje poparcie dla tej decyzji słowami: „Dla dobra światowej klasy robotniczej, rewolucji, socjalizmu w Polsce, polskiej klasy robotniczej i pracującego chłopstwa, głosuję za wyrzuceniem towarzysza W. z ZMP i uczelni”.
Czas na czerwone światło
Już teraz należy zdecydowanie reagować, abyśmy nie doczekali tej koszmarnej powtórki, realizowanej tym razem pod hasłami solidarności ze światowym ruchem LGBT, walki z rzekomą homofobią oraz z wykluczaniem, w imię tolerancji, która nie obowiązuje inaczej myślących. Brońmy tych, którzy są dzisiaj „rozpruwani” przez zwolenników neomarksistowskiej rewolucji. W świecie nauki na poziomie akademickim sposobem podejścia do problemów „kontrowersyjnych” powinny być polemika, wymiana argumentów, a nie donos. Wsparcie udzielone studentom przez władze uczelni, podważające autorytet i dorobek naukowy akademickiego profesora, tworzy niebezpieczny precedens, grożący naszym uczelniom założeniem kagańca poprawności politycznej, która przekreśli podstawowy etos uczelni, którym jest odkrywanie prawdy w warunkach wolności myśli i poglądów. Czas uderzyć na alarm, bo sprawa prof. Ewy Budzyńskiej nie jest już przypadkiem odosobnionym, a takie precedensy wywołują nierzadko skutki pandemiczne.