Reklama

Wiadomości

Obok siebie i razem

Miłość wbrew wszystkiemu, bezinteresowność, oddanie. Upór, walka i zarządzanie niczym menedżer. A czasem nieumiejętność życia, frustracja. Z olbrzymim wpływem na innych. Ma niejedno oblicze. Matka

Niedziela Ogólnopolska 21/2019, str. 26-28

[ TEMATY ]

Dzień Matki

zinkevych/stock.adobe.com

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Nasze role się odwróciły. Ona – zupełnie bezradna, jak dziecko, ja – już dorosła kobieta – stałam się jakby jej matką. Niemoc i tracenie.

Te dwie rzeczywistości towarzyszyły mi przez kilka lat...

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Pani Olga samotnie wychowywała córkę. Była stereotypową bizneswoman. Praca do późna, spotkania z klientami, służbowe wyjazdy. Zajęta bardziej sobą niż życiem rodzinnym. Swoją nieobecność wynagradzała córce prezentami, kursami, sporadycznymi wspólnymi wyjazdami. Magda – najpierw z opiekunką, później z kluczem na szyi. Z problemami w przyjaźniach, pierwszymi miłościami, okresem dorastania musiała radzić sobie sama. Matka i córka. Żal, pretensje, niezrozumienie, kłótnie. Bardziej obok siebie niż razem.

Strata

Pani Olga mimo upływu lat żyła na pełnych obrotach. Magda skończyła wymarzoną architekturę wnętrz, założyła rodzinę. Czuła się nareszcie w pełni przyjęta. Życie otworzyło przed nią nowy rozdział. Choroba mamy przyszła niespodziewanie. Początkowo nie dawała żadnych objawów. Kiedy pojawiały się czasem duszący kaszel czy kłucie w klatce piersiowej, zrzucała je na karb przepracowania i zmęczenia. Dopiero gdy zaczęła gwałtownie spadać na wadze i była tak osłabiona, że ciężko było zebrać się do pracy, zatrzymała się. Diagnoza ją powaliła: nowotwór płuc.

– Towarzyszenie cierpieniu mojej mamy i opieka nad nią to jeden z trudniejszych etapów mojego życia – mówi Magda. – Trudno było mi sobie wyobrazić, że będzie w takiej sytuacji. Zwłaszcza przy jej temperamencie, sposobie życia. Szokiem dla mnie było, kiedy zobaczyłam ją pierwszy raz po chemii tak strasznie słabą, że nie była w stanie się ruszyć. Pamiętam to towarzyszące mi uczucie: zawsze silna mama nagle staje się prawie całkiem bezradna i zupełnie jak dziecko. Dotarło wtedy do mnie, że nasze role się zamieniły. Poczułam, że w pewnym sensie straciłam mamę, którą miałam do tej pory.

Reklama

Magda przyznaje, że jej relacje z mamą przed jej chorobą były różne, często trudne. Wtedy kłóciły się, sprzeczały, miały poczucie, że w pewnym sensie są sobie równe, jednakowo silne. W chorobie mamy wszystko się zmieniło. – Moja córka Ania miała wtedy okres buntu 2-latka – mówi dalej Magda. – Jakoś w nawiązaniu do tego pomyślałam sobie, że tak jak kiedyś mama musiała sobie poradzić z moimi emocjami, kiedy byłam mała, tak teraz w dużej części to ja muszę udźwignąć jej emocje, emocje chorej mamy. Musiałam się zderzyć z tym, że mając mnóstwo swoich osobistych problemów, miałam też cierpienie fizyczne mamy, ale i swój lęk przed jej śmiercią...

Odzyskanie

Kiedy po raz pierwszy p. Olga była w takim stanie, że mogła w każdej chwili odejść, jej córka poszła na Mszę św. i modliła się, żeby jeszcze nie umierała. Wiedziała przecież już wcześniej, że stan mamy był bardzo ciężki, ale nigdy nie było aż tak źle. Mówi: – Wtedy dotarło do mnie, że nie jestem przygotowana na jej odejście, że nie jestem z nią pojednana, że nie powiedziałam jej najważniejszej rzeczy. To było straszne uczucie. Zostać bez niej, pozwolić odejść ze świadomością, że tyle pretensji i żalu przez całe życie zdążyłam jej wyrazić, ale nigdy nie powiedziałam, że ją kocham, że dziękuję za to, co dla mnie zrobiła, i że przede wszystkim dziękuję, że dała mi życie. Od tego momentu opiekę nad nią przeżywałam już inaczej. Powiedziałam jej wiele ważnych rzeczy, których nigdy wcześniej nie mówiłam, było więcej czułych i dobrych momentów. Czułam, że jest nam bliżej do siebie i że mogę ją pożegnać, pozwolić jej odejść. Kiedy wiele miesięcy później przyszedł moment jej śmierci, byłam na nią przygotowana, choć mówią, że do śmierci bliskich osób nigdy nie jesteśmy przygotowani. To prawda, ból utraty jest zawsze. Ale dzisiaj, mądrzejsza o te doświadczenia, myślę, że w pewnym sensie można być przygotowanym, jeśli towarzyszy nam świadomość, iż śmierć jest częścią życia, naturalnym etapem, w który wszyscy wkroczymy, ja też. I wiem już, że jeśli ta myśl towarzyszy nam już dużo wcześniej, zdążymy zrobić i wypowiedzieć to, co ważne. Śmierć była przejściem. Mama odeszła w pokoju serca i – mam nadzieję – ducha. Pożegnałam się z nią, z jej ciałem. Ale w swoim sercu noszę przekonanie o jej stałej obecności, teraz bez ograniczającego ją ciała. Nie mam odczucia, że odeszła. Jest przecież. W naszej relacji, mimo bolesnej historii, zostało bardzo wiele dobra. Czas choroby i powolnego przygotowywania do śmierci był nam obydwu bardzo potrzebny*.

Reklama

* * *

Ta historia miała pokazać sytuację odwrotną. Matka, która poświęca życie dla niepełnosprawnego dziecka. Będzie jednak inna: – Bez męża nie dałabym rady. Nic by nie wyszło! – mówi p. Irena

Anka. Urodzona w latach 70. ub. wieku z 10 punktami w skali Apgar. I natychmiast zapaść, niedotlenienie. Początek długiej i wyboistej drogi. P. Irena i p. Stanisław gdy tylko widzą, że ich córka nie rozwija się podobnie do innych dzieci, zaczynają szukać wsparcia, chcą się dowiedzieć, jak jej pomóc. Brak diagnozy, niewłaściwe leczenie. Do tego lęk, cierpienie, że nie wolno im być z dzieckiem w szpitalu, zaopiekować się, jak tylko rodzice potrafią. W końcu rozpoznanie: dziecięce porażenie mózgowe.

Nadzieja

W drugiej połowie XX wieku dostęp do specjalistycznej pomocy medycznej, a i sama wiedza nie były takie jak dzisiaj. Podczas jednej z wizyt lekarskich usłyszeli: ćwiczyć, jeszcze raz ćwiczyć. – Trochę się podbudowałem – przyznaje p. Stanisław. – Wstąpiła we mnie nowa nadzieja. Nikt jednak nie powiedział, jak mamy to robić. Działaliśmy intuicyjnie. Na szczęście Anka, mimo że leżała jak kłoda i nie mówiła, paradoksalnie rwała się do wszystkiego, była pełna życia – tak jest zresztą do tej pory.

Reklama

Kiedy udało się znaleźć stałego wspaniałego lekarza, na wizytach byli wszyscy: Ania, rodzice, babcia i brat Paweł, jak tylko się urodził. Bo cała rodzina musi wszystko wiedzieć na temat opieki nad Anią. – Jeździliśmy do Warszawy starą syrenką, która po drodze pięć razy się psuła – wspomina p. Irena. – Podczas pierwszego spotkania usłyszeliśmy, że Ania nie będzie chodzić. Wtedy mąż krzyknął: Nie, będzie chodzić! I chodzi. Współpraca rodziców, rehabilitantów i samego dziecka przynosi efekty. Ania bardzo chciała. Dziś potrafi zejść ze schodów, samodzielnie siada na wózek i jedzie do środowiskowego domu samopomocy czy na spacer!

To efekt wielkiej pracy samej Ani, ale i jej rodziców. Ludzi, którzy się nie poddali, walczyli, ćwiczyli, docierali na wszelkie możliwe warsztaty, jeździli do sanatoriów. Chcieli, żeby ich córka poznawała świat, czytali z nią bajki, jej podporządkowali znaczną część życia. Mieli też sporo odwagi, żeby przeciwstawić się i ówczesnemu spojrzeniu na niepełnosprawność, i swojemu lękowi, np. kiedy córka po raz pierwszy wyruszyła wózkiem samodzielnie w świat z tabliczką z alfabetem na kolanach – żeby móc się porozumiewać z innymi. A jak sama Ania to wspomina? – Jestem wdzięczna moim rodzicom, że zabierali mnie w różne miejsca, co doskonale przygotowało mnie do życia.

Szkoła

Kiedy Ania miała pięć lat, została wysoko oceniona w testach psychologicznych. – Marzyliśmy, żeby chodziła do szkoły – mówi p. Stanisław. – Mieliśmy szczęście, że przy PGR-ze była niewielka szkoła. Zmieniłem pracę, żeby Anka mogła się uczyć jak inne dzieci. I tak w nocy byłem dozorcą, a w dzień chodziłem do szkoły, a właściwie nosiłem ją na rękach. Siedzieliśmy w jednej ławce. Dzisiaj się śmieję, że nie byliśmy godni, żeby być uczniami, więc byliśmy wpisani jako wolni słuchacze. Na drugi rok szkoła wpisała nas już do dziennika. Byliśmy prawowitymi uczniami.

Reklama

W trzeciej klasie Ania rozpoczęła indywidualne nauczanie w domu. Taka sytuacja trwała aż do... czwartej klasy liceum. Jako uparta córka równie upartych rodziców przygotowywała się do matury. Ze względów formalnych nie została jednak do niej dopuszczona.

W tym czasie były jeszcze historie z wózkami inwalidzkimi, zdobywanymi w stanie wojennym z darów z Zachodu, z wynalazkami ojca ułatwiającymi życie zarówno Ani, jak i jej bliskim, i wreszcie z maszynami do pisania, bo Ania mówiła wciąż niewyraźnie, długopisu utrzymać w dłoni nie była w stanie, a była tak bardzo ciekawa świata i miała tak wiele pytań. Od piętnastu lat ma więc komputer. I okazało się, że pisanie stało się jej pasją, co nasi stali czytelnicy mogą sprawdzić, czytając felietony Anki Z. w rubryce dla młodych! Pomaga też innym za pośrednictwem internetu, ewangelizuje, pisząc bloga o swojej wierze, zanosi innych Panu Bogu. Rodzice zaszczepili w niej wiarę i miłość do Boga. – Ania trafia na wspaniałych ludzi, począwszy od przyjaciół aż po księży – podkreśla mama. – Jeden z nich poznał historię choroby Ani, żeby wiedzieć, jak jej pomóc i jak z nią rozmawiać. Uczył, jak powinna żyć, ale i jak... pisać. Powtarzał, że Pan Bóg stawia na naszej drodze bardzo dobrych ludzi.

Początki dla rodziców są straszne. Dopóki nie zżyją się z chorobą – mówi p. Irena. – Mój mąż sportowiec marzył, że Ania będzie skakać z szafy. A okazało się, że Ania jeździ na wózku inwalidzkim. Musieliśmy się zderzyć z rzeczywistością i z nią pogodzić. Było to możliwe tylko dlatego, że nawzajem podtrzymywaliśmy się i wspierali.

* Prawdziwe imiona bohaterek tekstu – do wiadomości redakcji.

2019-05-21 13:10

Ocena: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Kwiaty Boga

Długo czekały na ten dzień. Dzień, w którym mogą rozkwitnąć, rozbłysnąć, poczuć się piękne i ważne. Dzień Matki. Pod hasłem „Kwiaty i Gwiazdy” obchodziły swoje święto młode mamy w Domu Samotnej Matki w Łodzi

Stygmat samotnej mamy

CZYTAJ DALEJ

Abp Jędraszewski: tylko budowanie na Chrystusie pozwoli ocalić siebie i swoją tożsamość

2024-05-05 18:59

[ TEMATY ]

abp Marek Jędraszewski

Karol Porwich/Niedziela

Abp Marek Jędraszewski

Abp Marek Jędraszewski

I dawne, i niezbyt odległe, i współczesne pokolenia, jeśli chcą ocalić siebie i swoją tożsamość, muszą nieustannie zwracać się do Chrystusa, który jest naszą skałą, kamieniem węgielnym, na którym budujemy wszystko - mówił abp Marek Jędraszewski w czasie wizytacji kanonicznej w parafii św. Sebastiana w Skomielnej Białej.

W czasie pierwszej Mszy św. proboszcz ks. Ryszard Pawluś przedstawił historię parafii w Skomielnej Białej. Sięga ona przełomu XV i XVI w. Pierwsza kaplica pod wezwaniem św. Sebastiana i św. Floriana powstała w 1550 r., a w XVIII w. przebudowano ją na kościół. Drewnianą budowlę wojska niemieckie spaliły w 1939 r. a już dwa lata później poświęcono tymczasowy barokowy kościół, a proboszczem został ks. Władysław Bodzek, który w 1966 r. został oficjalnie potwierdzony, gdy kard. Karol Wojtyła ustanowił w Skomielnej Białej parafię. Nowy kościół oddano do użytku w 1971 r., a konsekrowano w 1985 r. - Postawa wiary łączy się z zatroskaniem o kościół widzialny - mówił ksiądz proboszcz, podsumowując zarówno duchowy, jak i materialny wymiar życia wspólnoty parafialnej w Skomielnej Białej. Witając abp. Marka Jędraszewskiego, przekazał mu ciupagę.

CZYTAJ DALEJ

Bp Stułkowski: pomnik może być kartką wyrwaną z podręcznika historii

2024-05-06 16:48

[ TEMATY ]

bp Szymon Stułkowski

Karol Porwich/Niedziela

Bp Szymon Stułkowski

Bp Szymon Stułkowski

O tym, że pomnik, na którym uwiecznia się bohaterów z polskiej historii, może być „kartką wyrwaną z podręcznika” i że trzeba troszczyć się o swoje korzenie - powiedział bp Szymon Stułkowski podczas Mszy św. w katedrze w intencji powstańców z 1863 roku. Po Mszy św. poświęcił obelisk dedykowany dowódcom Powstania Styczniowego na ziemi płockiej. Powstał on przy katedrze z inicjatywy Stowarzyszenia Historycznego im. 11. Grupy Operacyjnej Narodowych Sił Zbrojnych.

Bp Szymon Stułkowski w homilii powiedział, że Jezus w Ewangelii nie zmusza, nie zniewala, ale zaprasza do przyjaźni i do miłości. Trudno komuś rozkazać miłość, to musi być dobrowolne. Papież Benedykt XVI w encyklice „Deus Caritas est” napisał, że „Miłość może być przykazana, ponieważ wcześniej została przekazana”: - Jezus może, ma prawo wymagać od nas miłości, ponieważ dał ją nam przez krzyż, przez ofiarę Swego cierpienia - zaznaczył duchowny.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję