Reklama

Trucht, czasem lekki bieg

Po 90 dniach pielgrzymki obraz Jezusa Miłosiernego dotarł z Łodzi do Rzymu. Dostarczyli go tam, pchając na specjalnym wózku, Pielgrzymi Bożego Miłosierdzia, w większości byli więźniowie, wspierani przez łódzkiego zakonnika

Niedziela Ogólnopolska 31/2015, str. 28-29

o. Grzegorz Piórkowski

W drodze do celu

W drodze do celu

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Gdy wyruszali w kwietniu – z intencją modlitwy za prześladowanych chrześcijan, o pokój na świecie i wierność Ewangelii – wiedzieli, że łatwo nie będzie, ale nieraz podczas drogi okazywało się, że jest bardzo ciężko. Zmagali się z własną słabością, ale i 300-kilogramowym wózkiem, na którym transportowali wielki obraz.

A ostatni, włoski odcinek, gdy mogło się wydawać, że jest już z górki, dał się im szczególnie w kość. – Końcówka była najtrudniejsza. Siły na wyczerpaniu, człowiek obliczał, że niedługo koniec, zaraz odpocznie, będzie lżej, ale nie było. Przed sobą mieliśmy góry, a do tego upały i defekty wózka – mówi Roman Zięba, jeden z Pielgrzymów Bożego Miłosierdzia – tak nazywa się ich wspólnota.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Przy grobie Biedaczyny

Do Asyżu wchodzili, gdy termometry wskazywały 35 stopni w cieniu. Po klasztorze oprowadził ich, a potem zorganizował nocleg o. Ryszard. „Zdejmujemy buty, wchodząc do kaplicy z grobem św. Franciszka. Jutro Msza św. dla nas z obrazem Jezusa przy grobie Poverello (Biedaczyny – przyp. J. K.). Łaska działa potężnie, choć tak delikatnie” – relacjonowali na stronie: www.idzieczlowiek.pl.

Za Asyżem czekał najniebezpieczniejszy odcinek całej drogi: trzy tunele z rzędu. Przeszli przez nie z wielkim strachem i modlitwą. Wcześniej omijali takie miejsca; raz pracownicy jakiegoś kamieniołomu przeholowali ich przez swoje tunele techniczne. Tu się nie dało. Huk ogromny, tiry trąbią, nikt nie chce ustawić się za nimi, wyprzedzają, nie wiedząc, co jest z przodu.

– Jeszcze nigdy w życiu nie zmówiłem tyle razy „Zdrowaś Maryjo”, a jeden z kolegów mówił, że myślał, iż już nie wróci do dzieci. Daliśmy radę, mieliśmy poczucie, że jesteśmy prowadzeni i chronieni – mówi Roman Zięba. Noclegi były przy kościołach, czasem pod chmurką. Raz ich pogoniono z opuszczonej stodoły. Nocą musieli się zwlec, położyli się gdzieś po ciemku w śpiworach.

Reklama

Modlitwa nogami

Z wózkiem nie idzie się tak, jak zwykle w pielgrzymce. To był trucht, czasem lekki bieg. Chwila nieuwagi, rozwiązany but i trzeba było gonić wózek. – Tempo było szybsze, wózek to wymuszał – mówi o. Grzegorz Piórkowski, franciszkanin z Łodzi towarzyszący pielgrzymom. Pchał wózek przez cały włoski odcinek, ale fragmentami także w Polsce, na Słowacji i w Chorwacji. Były to dla niego rekolekcje w drodze. – Bóg pokazuje, że nie wystarczy modlić się tylko sercem, ustami – potrzebna jest także forma pokuty, postu. Pielgrzymowanie to modlitwa nogami – mówi. – Mam za co dziękować Bogu, o co prosić. Od ponad 20 lat jestem kapłanem, ale ciągle się nawracam.

On również miał trudną przeszłość, a nawrócił się przed wstąpieniem do zakonu. – Mój cel i idea pielgrzymki były podobne. Tworzyliśmy pielgrzymią rodzinę – mówi franciszkanin. – Grupa twardych facetów, z twardymi charakterami, różnych, spierających się i godzących w imię Jezusa. Fenomen po prostu – tak opisuje tę rodzinę.

Jak w kożuchu

O. Grzegorz czuł, jakby szedł w kożuchu. Mimo upału był w habicie. – Czułem taką potrzebę, dziękowałem Bogu, że jestem kapłanem, chciałem też dawać świadectwo. Wiedziałem, że to umacnia kolegów – mówi. Przejeżdżający, gdy zobaczyli zakonnika, wiedzieli, że nie są to ekscentryczni turyści z jakąś swoją idée fixe, ale że jest w tym Kościół.

Ludzie, którzy pomagali, dawali nocleg, jedzenie, sami otrzymywali od nich sporo – uważa Leszek Podolecki, założyciel Instytutu Charytatywnego im. Świętego Brata Alberta, mentor pątników. – Pielgrzymowanie przynosi błogosławione owoce wędrującym, ale i całemu Kościołowi. Szli przecież w ważnych intencjach – mówi. – Ludzie płakali, modlili się, a pielgrzymi ewangelizowali.

Zmęczenie jest ofiarowane Bogu, idzie do wielkiego skarbca Kościoła i to, co oni robią, jest udzielane całemu Kościołowi. – Mieli doświadczenia pielgrzymkowe, ale i indywidualne. W grupie, w której są różne charaktery, skala trudności znacznie wzrasta – podkreśla Podolecki. – Gdy musieli walczyć ze swoimi charakterami, słabościami itp., ewangelizowali się nawzajem. To oni przemienili się najbardziej i najwięcej na tym skorzystali, ale sporo zyskał także Kościół.

Reklama

Jak traktować grzeszących

Między pielgrzymami dochodziło do spięć. Gdy idzie się w pięciu, konfrontuje się z nowymi sytuacjami, trzeba na bieżąco wypracowywać zgodę. Jak przyznaje Roman Zięba, każdy z nich wielokrotnie miał chwilę, że chciał z pielgrzymki odejść, że miał już dość – i fizycznie, i psychicznie. – Mamy różne temperamenty, a w zmęczeniu, napięciu różnice ujawniają się w dwójnasób – mówi. – Przed końcem dnia przebaczaliśmy sobie. A potem wstawaliśmy i droga otwierała się na nowo.

Do Rzymu szli szlakiem franciszkańskich kościołów. Asyż, Spoleto i Rieti, Fonte Colombo. W tym ostatnim, gdzie św. Franciszek napisał Regułę, mieli Mszę św. i na nowo odkrywali myśl Biedaczyny. – W jednym z tekstów, który otrzymaliśmy, jest pouczenie, jak traktować braci grzeszących. Odnieśliśmy to do historii życia każdego z nas – mówi Zięba.

Kiedy przed Rzymem zaczęły się problemy techniczne – zepsuło się jedno z kół w wózku – usiedli zrezygnowani. Ale gdy o. Grzegorz wziął gitarę, zagrał i zaśpiewał, mieli wrażenie, że Jezus, uobecniający się w obrazie, jest z nimi. Że jest dobrze, a jeśli nawet technika zawodzi, to pielgrzymka jest u celu.

„Szukamy opony. Upał. Do Rzymu 3 dni. Dziś na obwiązanym kole dojechaliśmy do klasztoru Kapucynów. Pomogli nam dwaj franciszkanie – Polacy – relacjonowali w Internecie. – Wystawiliśmy obraz pod hipermarketem, żeby odpocząć w cieniu. Ludzie zaczęli przynosić wodę i produkty dla nas, no to zagraliśmy i śpiewaliśmy im: „Jezus dziś przyszedł do mnie...”.

Reklama

Pielgrzymi pod opieką

Do Rzymu nie wjechali od razu, zatrzymali się na peryferiach, u polskich paulinów. To oni wytłumaczyli im, jak dostać się przez miasto na Plac św. Piotra. I utorowali im drogę do Watykanu. – Bez specjalnej zgody nie wjechalibyśmy z wózkiem. Oni nas przeprowadzili, wytłumaczywszy wcześniej, że wózek jest częścią ich misji, a pielgrzymi są pod ich opieką – mówi Zięba.

I tak dotarli z obrazem przed grób św. Jana Pawła II w Bazylice św. Piotra. Tam obraz stanął (nie było to łatwe, pomogli go postawić polscy paulini i karmelici) i odbyła się modlitwa. Stamtąd obraz trafił do bazyliki św. Pankracego, zbudowanej na grobach męczenników pierwszych wieków chrześcijaństwa – Zofii i jej córek, centralnego miejsca obchodów w Rzymie Białej Niedzieli – pierwszej po Wielkiej Nocy.

Do oczekiwanego spotkania z papieżem Franciszkiem, a choćby przekazania mu obrazu, nie doszło. Obraz pozostaje pod opieką polskich karmelitów bosych u św. Pankracego. – Karmelici będą starać się, żeby obraz został przekazany Papieżowi. Ale może też zostać tam na stałe – mówi Podolecki, który pojechał po pielgrzymów do Rzymu.

* * *

Przez Częstochowę do Medjugorie

Po tygodniu wędrówki z Łodzi dotarli do Częstochowy, po dwóch tygodniach – do krakowskich Łagiewnik. W maju zaczęły się schody, czyli góry. Po 600 km, na Słowacji, złapali pierwszą gumę. Pomogli Słowacy. Przyjęli ich do domu, nakarmili i zawieźli do serwisu. Ludzie pomagali na całej trasie. Na Węgrzech, na kilka dni, dołączył do nich – jako szeregowy pchacz – sołtys miasteczka Bardudvarnok. W Chorwacji gościnność pielgrzymi odczuli najbardziej. Chorwaci – jak mówią – otworzyli dla nich serca i domy.

We znaki dały im się góry w Bośni: przez dziesiątki kilometrów nie było żadnych domostw, tylko droga z serpentynami, skały i strumienie. I upał, jak to często w połowie czerwca. Przez góry do Medjugorie przebijali się dwa tygodnie. Potem czekała ich droga wzdłuż Adriatyku do Splitu, w czasie której przeżyli oberwanie chmury. Włochy, po przeprawie promem do Ankony, przywitały ich w końcu czerwca ponad 30-stopniowymi upałami.

Reklama

Pierwsze kilometry we Włoszech i... wózek z obrazem wylądował na policyjnej lawecie. Karabinierzy przewieźli ich 12 km – z ruchliwej na mniej ruchliwą drogę.

I życzyli im szczęśliwej drogi do Rzymu.

(JK)

2015-07-29 08:04

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje". CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!

CZYTAJ DALEJ

Japonia: ok. 420 tys. rodzimych katolików i ponad pół miliona wiernych-imigrantów

2024-04-23 18:29

[ TEMATY ]

Japonia

Katolik

Karol Porwich/Niedziela

Trwająca obecnie wizyta "ad limina Apostolorum" biskupów japońskich w Watykanie stała się dla misyjnej agencji prasowej Fides okazją do przedstawienia dzisiejszego stanu Kościoła katolickiego w Kraju Kwitnącej Wiśni i krótkiego przypomnienia jego historii. Na koniec 2023 mieszkało tam, według danych oficjalnych, 419414 wiernych, co stanowiło ok. 0,34 proc. ludności kraju wynoszącej ok. 125 mln. Do liczby tej trzeba jeszcze dodać niespełna pół miliona katolików-imigrantów, pochodzących z innych państw azjatyckich, z Ameryki Łacińskiej a nawet z Europy.

Posługę duszpasterską wśród miejscowych wiernych pełni 459 kapłanów diecezjalnych i 761 zakonnych, wspieranych przez 135 braci i 4282 siostry zakonne, a do kapłaństwa przygotowuje się 35 seminarzystów. Kościół w Japonii dzieli się trzy prowincje (metropolie), w których skład wchodzi tyleż archidiecezji i 15 diecezji. Mimo swej niewielkiej liczebności prowadzi on 828 instytucji oświatowo-wychowawczych różnego szczebla (szkoły podstawowe, średnie i wyższe i inne placówki) oraz 653 instytucje dobroczynne. Liczba katolików niestety maleje, gdyż jeszcze 10 lat temu, w 2014, było ich tam ponad 20 tys. więcej (439725). Lekki wzrost odnotowały jedynie diecezje: Saitama, Naha i Nagoja.

CZYTAJ DALEJ

Konkurs fotograficzny na jubileusz 900-lecia

2024-04-24 19:00

[ TEMATY ]

konkurs fotograficzny

diecezja lubuska

Bożena Sztajner/Niedziela

Do końca sierpnia 2024 trwa konkurs fotograficzny z okazji jubileuszu 900-lecia utworzenia diecezji lubuskiej. Czekają atrakcyjne nagrody.

Konkurs jest przeznaczony zarówno dla fotografów amatorów, jak i profesjonalistów z wszystkich parafii naszej diecezji. Jego celem jest uwiecznienie śladów materialnych pozostałych po dawnej diecezji lubuskiej, która istniała od 1124 roku do II połowy XVI wieku.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję