Reklama

Święci i błogosławieni

Jak zostać Świętym

Niedziela Ogólnopolska 20/2015, str. 26-27

[ TEMATY ]

święty

Muzeum Narodowe w Krakowie

"Zawale", 1883 r.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Przez ostatnich kilka miesięcy na stronach „Niedzieli” przeczytać można było historie polskich artystów, których łączyły różnorakie więzy towarzysko-rodzinne oraz studia w Monachium. Należeli do nich m.in. bracia Gierymscy i Józef Chełmoński. Dziś czas na opowieść o Adamie Chmielowskim, jeszcze jednym członku tej grupy, dla którego powołanie artystyczne okazało się nie ostatecznym życiowym wyborem, ale pierwszym krokiem ku świętości.

Dzieciństwo i młodość

Adam Chmielowski urodził się w 1845 r. w Igołomi, jako pierwszy syn Józefy z Borzysławskich i Wojciecha Chmielowskiego. Miał troje młodszego rodzeństwa (Stanisława, Mariana i Jadwigę). Ojciec Adama, według słów żony, był człowiekiem o „pięknym charakterze”, matka zaś była osobą głęboko pobożną, jednocześnie niezwykle towarzyską, z dużym poczuciem humoru, posiadającą zdolności artystyczne i obdarzoną wielką urodą. Wszystkie te cechy odziedziczył po niej pierworodny syn.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

W 1853 r. Adam stracił ojca. Kilka lat później, po rodzinnych naradach, wysłano chłopca na dalszą naukę do Petersburga, gdzie rozpoczął edukację w korpusie kadetów. W 1858 r. powrócił do Warszawy, gdzie wówczas mieszkała rodzina, i kontynuował naukę w gimnazjum realnym. W 1859 r. zmarła jego matka.

W 1861 r. Adam Chmielowski podjął studia w Instytucie Politechnicznym i Rolniczo-Leśnym w Puławach, gdzie poznał i zaprzyjaźnił się z Maksymilianem Gierymskim. Puławska uczelnia charakteryzowała się wysoką temperaturą uczuć patriotycznych, dyskutowano tam o przyszłości Polski, koniecznych reformach; studenci przechodzili przeszkolenie wojskowe. Nie jest więc dziwne, że wielu z nich zasiliło szeregi powstańcze, gdy w 1863 r. wybuchło powstanie styczniowe.

Tak postąpił również Adam Chmielowski. Podczas przegranej przez powstańców bitwy pod Mełchowem, 30 września 1863 r., został ciężko ranny. Wierni towarzysze zanieśli go do wiejskiej chaty, a sam bohater tak opowiadał o tym po latach: „Jaki też Bóg cierpliwy na głupotę ludzką! Przypuszczałem, że umrę, ale ciągle jedynie snułem piękne obrazy, nie myśląc nic o wieczności ani o duszy, tylko o stronie poetycznej i bohaterskiej. Moi koledzy podobnie: troszczyli się o mnie, ratowali jak mogli (...). Jedynie (...) prosta zastrachana baba istotną wartość rzeczy umiała ocenić; ona jedna pośród nas pomyślała o ratunku duszy. – Może księdza sprowadzić? – zapytała, widząc mnie coraz słabszego. Bardzo ta myśl mi się spodobała. Zaraz sobie wyobraziłem, jak to ładnie będzie: ten umierający powstaniec wśród lasów na chłopskim barłogu i staruszek kapucyn z długą siwą brodą przedziera się po kryjomu, by go zaopatrzeć (...)” (cyt. za: A. Okońska, „Adam Chmielowski”, Warszawa 1967).

Reklama

Romantyczny młodzieniec przeżył jednak, ale trzeba mu było amputować nogę pod kolanem. Dokonano tego w prowizorycznym ambulatorium wroga, leczenie kontynuowano w więziennym rosyjskim szpitalu w Koniecpolu. Ostatecznie znalazł się na wolności, ale musiał wyjechać z Polski i w 1864 r., w zasadzie bez żadnych środków do życia, wyjechał do Paryża. Tam, dzięki finansowej pomocy Komitetu Polsko-Francuskiego, mógł kontynuować leczenie i otrzymał doskonałą jak na owe czasy protezę. Tak świetnie nauczył się na niej chodzić, że wielu ludzi nie zdawało sobie sprawy z jego kalectwa. Po ogłoszeniu amnestii powrócił do Warszawy w 1865 r. i rozpoczął pogłębione studia malarskie, jak wielu jego rówieśników uważając, że zwrot ku sztuce nie jest ucieczką, ale wręcz przeciwnie – jedynym sposobem na wyrażenie marzeń, aspiracji i ideałów oraz na służenie zniewolonej ojczyźnie. Ten wybór Adama nie podobał się jego opiekunom. Chcieli oni dla niego konkretnego i praktycznego wykształcenia i zawodu. Po wielu, zapewne bolesnych, rozmowach i próbach podjęcia studiów zgodnych z ich wolą Adam poszedł jednak za swoim artystycznym powołaniem i wyjechał do Monachium na studia w tamtejszej Akademii Sztuk Pięknych. Przyjaźnił się tam z wieloma, słynnymi potem, malarzami: Stanisławem Witkiewiczem, Józefem Chełmońskim, Aleksandrem Gierymskim. Szczególna więź łączyła go nadal z Maksymilianem Gierymskim. Różnili się od siebie wszystkim: konstrukcją psychiczną, światopoglądem, poglądami na sztukę. Ale to Adam wytrwał przy przyjacielu do końca i był jedną z trzech osób obecnych na jego pogrzebie.

Reklama

Złożone aspekty duszy ludzkiej

Być może los Maksymiliana, wybitnie utalentowanego, ale we wszystko wątpiącego, pracującego ponad siły, będącego w pewnym stopniu niewolnikiem własnego talentu, wpłynął na późniejsze decyzje Chmielowskiego. Przyszły święty wiele malował i wysyłał swoje obrazy na wystawy do Polski, ale też nieustannie myślał o istocie życiowego powołania. W liście do Lucjana Siemieńskiego, swojego przyjaciela i protektora, pisał: „Czy sztuce służąc, Bogu też służyć można? Chrystus mówi, że dwóm panom służyć nie można. Choć sztuka nie mamona, ale też nie bóg, bożyszcze prędzej. Ja myślę, że służyć sztuce to zawsze wyjdzie na bałwochwalstwo, chybaby jak Fra Angelico sztukę i talent, i myśli Bogu ku chwale poświęcić i święte rzeczy malować; ale by trzeba na to, jak tamten, siebie oczyścić i uświęcić, i do klasztoru wstąpić, bo na świecie to bardzo trudno o natchnienie do takich szczytnych tematów. Stare to są zapewne rzeczy, te pytania; niemniej jednak jak człowiek do pewnych lat dojdzie i zaczyna trochę rozumu nabierać, chętnie by wiedział, jaka jest jego droga i jaką zda sprawę z życia” (cyt. za: jw.).

Adam Chmielowski powrócił do kraju w 1874 r. i dołączył do przyjaciół wynajmujących słynną pracownię w Hotelu Europejskim w Warszawie, służącą im za mieszkanie i jednocześnie za atelier, gdzie młodzi artyści koczowali w skrajnym ubóstwie. Ze wspomnień ludzi, którzy stykali się wtedy z przyszłym bratem Albertem, wyłania się obraz młodego, przystojnego, mimo biedy wytwornego mężczyzny, który potrafił być czarujący i doskonale malował. Jednak w chwili złego nastroju, chandry niszczył własne obrazy, nigdy nie będąc z nich zadowolony; bardzo uciążliwe były też dla niego pogłębiające się problemy zdrowotne.

Reklama

Życie wybijającego się coraz bardziej artysty ocieplały niezwykle istotne dla niego więzy przyjacielskie. Ważną osobą, która wspierała grupkę młodych malarzy, była słynna aktorka Helena Modrzejewska. Adam z przyjaciółmi bywał na wieczorach organizowanych przez nią i jej męża, pozostawał pod wielkim urokiem jej inteligencji, elegancji i czaru, którym emanowała.

Adama Chmielowskiego uznać można za jednego z prekursorów symbolizmu w malarstwie polskim. W jego dziełach pojawiają się ponadczasowe symbole śmierci, miłości, samotności. Tworzył portrety, pejzaże, kompozycje religijne, dzieła nawiązujące do powstania styczniowego.

24 września 1880 r., w wieku 35 lat, po wielu latach spędzonych na refleksji dotyczącej sztuki, jej roli, ale przede wszystkim złożonych aspektów kondycji ludzkiej duszy, Adam Chmielowski wstąpił do Zakonu Ojców Jezuitów w Starej Wsi. Nie okazał się on jednak jego ostateczną przystanią – czekało go jeszcze wiele cierpienia, wiodącego ostatecznie do założenia w 1888 r. Zgromadzenia Braci Albertynów i całkowitego poświęcenia się służbie ubogim i opuszczonym.

2015-05-13 10:18

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Klęcząc przed św. Stanisławem Kostką

Byłeś zawsze, Święty Stanisławie, tak blisko polskiej młodzieży. Zwłaszcza chłopców, którzy przyjmowali Cię za patrona, modlili się do Ciebie, naśladowali Twoje cnoty. Tak często bowiem kapłani opowiadali o Tobie, przypominali, jak pieknym duchowo byłeś młodzieńcem. Kochałeś czystość i bardzo miłowałeś Matkę Najświętszą...
Jesteś jednym z najmłodszych świętych Kościoła. Kochała cię Polska, zwłaszcza młoda. Moje pokolenie przychodziło do Ciebie 13 listopada - do 1969 r. to wtedy obchodziło się Twoje święto. Później przeniesiono je na 18 września, żeby młodzież na początku roku szkolnego mogła polecać się Bogu przez Twoje wstawiennictwo. Cieszyliśmy się na dzień, w którym możemy się z Tobą spotkać. Jakże wiele teatrzyków szkolnych i świetlicowych w sposób artystyczny prezentowało walory Twojego młodzieńczego życia. Te przedstawienia stawiały nas na nogi, inspirowały do tego, by starać się być blisko Pana Boga, Matki Najświętszej, by naśladować Twoje święte kroki.
W sposób zdecydowany odpowiedziałeś na Boże powołanie. Wiedziałeś, że tylko w Zakonie Jezuitów w Rzymie możesz się odnaleźć i tam realizować cel swojego życia. Dlatego wyruszyłeś w daleką podróż. Podziwialiśmy Cię jako niestrudzonego wędrowca. Przecież trasa Wiedeń - Rzym to setki kilometrów. Nasi mistrzowie i opiekunowie stawiali Cię za przykład męstwa, odwagi, przedsiębiorczości, zdecydowania, siły woli i charakteru. To wspaniałe cechy młodzieńca, który będzie w przyszłości kimś wielkim.
Imponowałeś nam, Święty Stanisławie, swoją osobowością. Byłeś absolutnie najbliższym nam świętym. Nikt Ci nie dorównywał. Zresztą nie chcieliśmy, żeby Cię ktoś przewyższał, żeby był ponad Tobą. Ty byłeś naszym wzorem - ale i naszym kolegą. Uczyłeś nas zachowywania Bożych przykazań, cnotliwego życia, uczyłeś wstrzemięźliwości. Dzięki przykładowi, jaki braliśmy z Ciebie, stawaliśmy się lepsi. Byliśmy gotowi stanąć przy Chrystusie pod płaszczem Najświętszej Maryi Panny, by iść do nieba. To było coś naprawdę pięknego.
Potem przyszły dziwne czasy, odszedłeś, Święty Stanisławie, w jakiś cień. Zapomnieliśmy o Tobie, o Twoich cnotach, Twoim przykładzie męstwa, przywiązania do Matki Bożej. To było na pewno także jedno z naszych zaniedbań duszpasterskich, które przypłaciliśmy odejściem wielu młodych od chrześcijańskich ideałów.
Dzisiaj patrzymy na młode pokolenie chłopców i dziewcząt. Oni niejako z natury pragną dobra, oni nie są źli. W tylu jednak przypadkach został zamazany ich sposób patrzenia na Boży świat. Ktoś na ich drodze do dorosłości poprzestawiał ich myślenie, uprzedził ich do Jezusa. Bo zapominają dzisiaj Polacy, co powiedział Chrystus: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (Mt 5, 8). To znaczące błogosławieństwo Jezusa było Twoją własnością, nasz Święty Patronie. Czyste serce, piękna dusza - piękny człowiek. Taki właśnie byłeś i dlatego przyciągałeś do siebie niczym magnes...
Ty już wiesz, Święty Stanisławie, co znaczy oglądać Boga. Chcemy Cię dziś prosić, żebyś współczesnemu młodemu człowiekowi przybliżył widzenie Boga. Żebyś mu pomógł oczyścić serce, by umiał zobaczyć Boże królestwo i zachwycić się nim. Bo to królestwo Boga, który jest Stworzycielem wszystkiego, który chce nas zbawić i który nas uświęca.
Święty Stanisławie, wzorze niewinności, ozdobo Kościoła, uproś polskiej młodzieży choć cząstkę takiej miłości Boga, jaką Ty do Niego pałałeś, także właściwe odbieranie ponęt tego świata, które tylko rozbudzają pychę i próżność.
„O Stanisławie, spojrzyj dzisiaj z nieba
Na miłość naszą, wszak ratować trzeba
Te serca z Tobą spójnią krwi związane,
Te dusze drogie, może już zbłąkane.
Ratuj nas, ratuj, Kostko Stanisławie,
Mów do Maryi w braci Twojej sprawie”...
Z pieśni do św. Stanisława Kostki:
„Jasna Jutrzenko narodu polskiego”.

CZYTAJ DALEJ

Elżbieta Rafalska: Umiejętnie potrafiliśmy skorzystać ze środków unijnych przez 20 lat obecności w UE

2024-04-29 07:49

[ TEMATY ]

Łukasz Brodzik

Elżbieta Rafalska

YouTube

Rozmowa z europoseł Elżbietą Rafalską

Rozmowa z europoseł Elżbietą Rafalską

Umiejętnie potrafiliśmy skorzystać ze środków unijnych przez 20 lat obecności w Unii Europejskiej, a swoboda przepływu osób i usług była najcenniejszą wartością tego okresu - podkreśla Elżbieta Rafalska w rozmowie z portalem niedziela.pl.

Europoseł Prawa i Sprawiedliwości dodaje jednak, że wstępując do Unii Europejskiej byliśmy przekonani o gwarancji zachowania swojej odrębności, co dziś nie jest już takie oczywiste.

CZYTAJ DALEJ

Papież do kanosjanów i gabrielistów: kapituła generalna to moment łaski

2024-04-29 20:12

[ TEMATY ]

papież Franciszek

Grzegorz Gałązka

Franciszek przyjął na audiencji przedstawicieli dwóch zgromadzeń zakonnych kanosjanów i gabrielistów przy okazji przeżywanych przez nich kapituł generalnych. Jak podkreślił, spotkanie braci z całego zgromadzenia jest wydarzeniem synodalnym, fundamentalnym dla każdego zakonu, i stanowi moment łaski.

„Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość spotykają się na kapitule przez wspominanie, ewaluację i pójście naprzód w rozwoju zgromadzenia” - mówił Franciszek. Wyjaśniał następnie, że harmonia między różnorodnością jest owocem Ducha Świętego, mistrza harmonii. „Jednolitość czy to w instytucie zakonnym, czy w diecezji, czy też w grupie świeckich zabija. Różnorodność w harmonii sprawia, że wzrastamy” - zaznaczył Ojciec Święty.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję