W Kijowie również nie mają złudzeń. Były minister obrony Anatolij Hrycenko zasugerował, że prawdziwym gwarantem bezpieczeństwa byłoby rozmieszczenie nad Dnieprem amerykańskich dywizji powietrznodesantowych i osłona ukraińskiego nieba przez USA. Politycy rozumieją jednak, że administracja w Waszyngtonie niekoniecznie pójdzie tak daleko, więc realną alternatywą pozostaje europejska „koalicja chętnych”. To nie jest proste ani dla Ukraińców, ani dla ich sąsiadów – w tym dla nas.
W Polsce temat angażowania żołnierzy w konflikt na wschodzie wraca falami. Rząd na razie zaprzecza, ale w liberalnych mediach coraz głośniej brzmią głosy, że „nie możemy siedzieć bezczynnie”. Problem polega na tym, że władza – ta sama, która w kampanii zapewniała, że podatków nie podniesie – nie budzi dziś zaufania, gdy mówi o sprawach bezpieczeństwa. Jeśli można obywatelom powiedzieć jedno w kampanii, a potem zrobić drugie tuż po przejęciu władzy, to skąd mamy mieć pewność, że tym razem nie będzie podobnie? Brak przejrzystości w tak fundamentalnej sprawie jak ewentualne wysłanie wojska poza granice kraju jest błędem, bo zamiast budować wspólnotę, dzieli społeczeństwo.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Polityczne mieszanie ratingami
Reklama
A skoro mowa o zaufaniu, warto przypomnieć niedawną próbę obarczenia prezydenta Karola Nawrockiego winą za kłopoty budżetowe. „Gazeta Wyborcza” wprost straszyła, że jeśli prezydent zablokuje podwyżki podatków, czeka nas obniżka ratingu. Problem w tym, że to rząd – nie prezydent – odpowiada za kształt budżetu. Jeszcze w kampanii wyborczej obiecywano, że podatki pozostaną bez zmian, a dziś okazuje się, że to obywatel ma „ponieść koszty odpowiedzialności fiskalnej”. To podcina resztki zaufania do klasy politycznej.
Tym bardziej interesująco wygląda propozycja alternatywnej polityki energetycznej. Mateusz Morawiecki przedstawia plan, który zakłada suwerenność energetyczną opartą na własnych zasobach, stopniową transformację z udziałem atomu i OZE oraz inwestycje w modernizację sieci i nowe technologie. Nie jest to wizja rewolucyjna, ale daje poczucie przewidywalności i bezpieczeństwa. Rodzina czy przedsiębiorca muszą wiedzieć, ile zapłacą za prąd w perspektywie roku czy dwóch, a nie zastanawiać się co miesiąc, jakie tym razem przyjdą rachunki.
„Kosz prezentów”
W tle tych wszystkich tematów toczy się spór o obsadę Najwyższej Izby Kontroli. Donald Tusk chwali odchodzącego prezesa Mariana Banasia, choć jeszcze niedawno jego środowisko polityczne uważało go za wroga publicznego numer jeden. Takie wolty nie są dla obywateli sygnałem stabilności, lecz raczej dowodem na to, że liczy się wyłącznie interes polityczny chwili.
Na koniec warto wspomnieć o języku debaty publicznej. Wicepremier Radosław Sikorski wciąż zaskakuje stylem, który z dyplomacją ma niewiele wspólnego. Zamiast rzeczowej rozmowy o polityce bezpieczeństwa, otrzymujemy personalne przytyki pod adresem głowy państwa. W efekcie społeczeństwo dostaje sygnał, że najważniejsi ludzie w państwie zajmują się nie wspólnym bezpieczeństwem, lecz własnymi porachunkami.
Wszystkie te wątki – żołnierze, podatki, energia, NIK – łączy jedno: problem zaufania. Politycy, którzy chcą podejmować decyzje w imieniu obywateli, muszą zrozumieć, że w demokracji nie wystarczy „mieć rację” – trzeba jeszcze przekonać społeczeństwo, że ta racja jest uczciwa i że nie zostanie zmieniona przy pierwszej okazji. Bez tego żadna „koalicja chętnych” – ani wojskowa, ani polityczna – nie przyniesie trwałego efektu.