Mocno już schorowany Ksiądz Prymas mówił do mnie niedawno: „Jestem gotowy na odejście. Mam świadomość, że nie spoczywają już na mnie zadania do wypełnienia. Nie mam też żadnych długów wobec nikogo. Testament napisałem, nawet ostatnio go uaktualniłem, oddając Kościołowi to wszystko, co otrzymałem od Kościoła. Jestem spokojny. Ufam, że jest Boże światło i że ono jest większe od ciemności…”.
Odszedł rzeczywiście spokojny, choć kolejne rzuty choroby nowotworowej powodowały wiele cierpienia. Ciągłe wizyty w szpitalu, kolejne etapy chemioterapii i wyczerpanie organizmu stawały się coraz bardziej uciążliwe. Uniemożliwiały realizację planów i podjętych zobowiązań. Najbardziej doskwierała Prymasowi konieczność odwołania wizyty w rodzinnym Inowrocławiu, gdzie 18 grudnia 2012 r. miał obchodzić swoje 83. urodziny. Miało to być pożegnanie z krainą dzieciństwa. Ze wszystkim, co kochał: stronami rodzinnymi, bliskimi, przyjaciółmi, kolegami z klasy, z tym wszystkim, co go ukształtowało i położyło podwaliny pod dar powołania.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Lekarze nie pozwolili już jednak Prymasowi na ten wyjazd.
Wyzwania historii
Bez względu na ocenę dokonań kard. Józefa Glempa, trzeba przyznać, że to jedna z najważniejszych postaci historii Polski i polskiego Kościoła ostatniego półwiecza. I że pozostawia on po sobie wyraźny ślad.
Reklama
Gdy w lipcu 1981 r., po śmierci swego wielkiego poprzednika - kard. Wyszyńskiego, Jan Paweł II mianował młodego biskupa warmińskiego Józefa Glempa prymasem, już wtedy musiał on zmierzyć się z wyzwaniami historii. Po pierwsze - choćby dlatego, że rola prymasa w Polsce była wyjątkowa. Zabierał głos w sprawach publicznych, przemawiał w imieniu narodu na Jasnej Górze, był jednocześnie przewodniczącym Konferencji Episkopatu, wreszcie jako legat papieski miał nadzwyczajne uprawnienia do kontaktów z Watykanem, tzw. facultates (nie było bowiem jeszcze nuncjusza apostolskiego w Polsce). Kard. Glemp zdawał sobie też sprawę, że de facto prymas Polski znajdował się wtedy w Rzymie i że z konieczności na starcie pozostawał on w cieniu świeżo wybranego Papieża Polaka. Po drugie - dochodziły do tego trudne realia ustroju komunistycznego (istniała nawet specjalna komórka SB do dyskredytowania i ośmieszania prymasa, co miało zapobiec tworzeniu się nowego po Wyszyńskim autorytetu w Kościele).
W tych warunkach prymas Glemp odważnie i z ufnością objął ster rządów i, co więcej, wytyczył Kościołowi kierunek na całe lata jego działania. Był zresztą do pełnienia swej funkcji dobrze przygotowany. Doktor prawa kanonicznego i rzymskiego, absolwent Uniwersytetu Laterańskiego w Rzymie, świadek obrad Soboru Watykańskiego II, doskonale znający od środka Kościół powszechny, ale też, dzięki wieloletniej bliskiej współpracy z kard. Wyszyńskim, Kościół w Polsce. Już wtedy, w roku 1981, cieszył się opinią niezłomnego i nieugiętego wobec komunizmu, Służbie Bezpieczeństwa bowiem, mimo usilnych prób, nigdy nie udało się zwerbować ks. Glempa do współpracy. W 1972 r. założono mu, bez jego wiedzy, teczkę kandydata na tajnego współpracownika SB. Próby nakłaniania go trwały do 1979 r., kiedy to podjęto decyzję o definitywnym zaprzestaniu werbunku. Teczka, jedna z cieńszych, jakie kryją archiwa IPN, ukazuje wyraźną, zasadniczą postawę ks. Glempa, który konsekwentnie odmawiał wszelkich rozmów i spotkań z esbekami, „nie dając żadnej nadziei na zmianę stanowiska” - jak brzmi zapis SB.
Wyraźny kontynuator Wyszyńskiego
Reklama
Jakie wydarzenia były najtrudniejsze w całej posłudze prymasowskiej kard. Glempa? Kiedy pytałam go o to, przygotowując książkową biografię Prymasa, bez wahania odparł, że stan wojenny oraz śmierć ks. Jerzego Popiełuszki. Trudno się z tym nie zgodzić. Oba zdarzenia do dziś zresztą wywołują kontrowersje i wpływają na ocenę tego prymasostwa.
Historycy z pewnością postawią kiedyś pytanie: czy kard. Glemp mógł postąpić inaczej po ogłoszeniu stanu wojennego w Polsce? Czy powinien wygłosić pamiętne przemówienie w Warszawie 13 grudnia 1981 r., w którym nawoływał do spokoju, mówiąc: „Będę prosił, nawet gdybym miał iść boso i na kolanach błagać: nie podejmujcie walki Polak przeciwko Polakowi”?
Już dzisiaj, z perspektywy ponad 30 lat, wyraźnie widać jedno: że idea prymasa Glempa stanowiła wyraźną kontynuację linii prymasa Wyszyńskiego, który za wszelką cenę dążył do ocalenia biologicznej tkanki narodu. Kard. Glemp nie mógł z tą tradycją zerwać i - co więcej - wziąć odpowiedzialności za przelew krwi w Polsce. A trzeba pamiętać, że w stanie wojennym łatwo było wywołać bratobójcze walki. Dziś wiadomo już, że treść tego przemówienia prymas Józef Glemp konsultował z abp. Bronisławem Dąbrowskim i innymi biskupami oraz ludźmi z kręgów „Solidarności” i że była ona ich wspólnym stanowiskiem. „Wspólnie doszliśmy do wniosku, że każde życie jest potrzebne i trzeba ocalić głowę każdego Polaka, by potem wspólnie budować przyszłość” - opowiadał Prymas. Wtedy jednak ciężar tej decyzji wziął na siebie. I zbierał za to cięgi, także w środowisku kościelnym.
Reklama
Prymas nie ujawnił też nigdy treści rozmów z Janem Pawłem II, który wielokrotnie zapewniał kard. Glempa i innych biskupów polskich, że ta linia, choć boleśnie racjonalna, jest - w ocenie Papieża - słuszna. Słowa papieskie przytaczali zresztą później biskupi na posiedzeniach Rady Stałej Episkopatu (stenogramy znajdują się w aktach IPN). Wynika z nich jednoznacznie, że Jan Paweł II był zdania, iż „Glemp to ten sam duch, co Wyszyński”, i ważne jest, że kontynuuje jego strategię wobec komunistów, „nie dopuszczając, by naród poszedł na drogę samobójstwa”. Strategia abp. Glempa w stanie wojennym była więc linią całego Kościoła, zgodnie z założeniem, że Kościół musi szukać maksymalnego dobra w takich warunkach, jakie w danej chwili istnieją, troszcząc się o ludzkie życie. Prymas wykazał wtedy dalekowzroczność i realizm historyczny. Jego dramat jako jednostki polegał tylko na tym, że na siebie wziął za to całą odpowiedzialność, skazując się na utratę popularności.
Podobne kontrowersje, co stan wojenny, przez całe lata budziła postawa Prymasa wobec ks. Popiełuszki. Co więcej - sam kard. Glemp miał wyrzuty sumienia, że nie udało mu się - jak wyznał publicznie w przejmującym rachunku sumienia Kościoła w 2000 r. - ocalić życia ks. Popiełuszki, mimo działań podejmowanych w tym kierunku.
Reklama
O co tak naprawdę chodziło? W 1984 r., w wyniku nasilających się prześladowań wobec ks. Popiełuszki, grupa hutników poprosiła kard. Glempa, by wysłał duchownego na studia do Rzymu, a przez to pomógł uniknąć dalszych prześladowań przez reżim komunistyczny i w konsekwencji ocalił mu życie. Prymas Glemp nie chciał jednak tego uczynić wbrew woli ks. Popiełuszki. A ponieważ ks. Jerzy nie zgadzał się, co więcej: prosił Prymasa, by mógł zostać w Polsce, gdyż ludzie go potrzebują, kard. Glemp nie zdecydował się na ten krok. „Nie mogłem postąpić wobec księdza wbrew jego woli, tym bardziej że nie robił on nic innego, jak głosił Ewangelię i uczył, jak zło dobrem zwyciężać”. Ta decyzja kard. Glempa miała jednak tragiczne konsekwencje: kapłan, za którego odpowiadał jako biskup, został zamordowany. Stąd dla Prymasa śmierć ks. Jerzego była także jego osobistym dramatem. Niepokoju sumienia nie ukoił do końca nawet sam Jan Paweł II, który miał powiedzieć Prymasowi, że jest pewien, iż prymas Wyszyński postąpiłby tak samo i że kard. Glemp nie odpowiada za śmierć ks. Popiełuszki, chociaż to on podjął decyzję, by kapłan pozostał w Polsce.
Fakt, że po ludzku kard. Glemp do końca życia te niepokoje sumienia miał, świadczy jedynie o uczciwości Prymasa, który poddał się osądom ludzkim i znalazł się w sytuacji iście Conradowskiej, gdy człowiek prawy i głęboko moralny nie znajduje właściwego wyjścia w skomplikowanej sytuacji. Nie uciekał jednak przed sobą i winą tragiczną. A publiczne wyznanie tej winy dopełnia tylko wizerunek Prymasa, wskazując na jego szlachetność i wielkość. Nie każdego byłoby stać na taki gest.
W niebie odnajdzie Kasprowicza…
Tego typu zmagania wewnętrzne kard. Glempa świadczą o tym, że był on człowiekiem wielkiego, zapomnianego dziś w świecie formatu, niedbającym o „oklaski świata”, niezabiegającym o popularność.
Kiedy było trzeba, szedł pod prąd, a swe decyzje odnosił jedynie do zasad wiary. Gdy był czegoś pewien, miał pokój w sercu i nie musiał szukać potwierdzenia u innych ludzi. Tak zresztą został wychowany.
Reklama
Urodzony w Inowrocławiu na Kujawach, rocznik 1929, od małego był przywiązany do wiary i tradycji. Z dziadkiem - starym wiarusem wojny francusko-pruskiej 1870 r. - chodził w dzieciństwie na mogiły przodków i słuchał opowieści o dawnych dziejach. A w sieni domu rodzinnego w Rycerzewie codziennie patrzył na szablę i czapkę żołnierską ojca, uczestnika powstania wielkopolskiego i I wojny światowej. Rozmiłowany w literaturze romantycznej, od narodowych wieszczów czerpał wzory postępowania. Z autopsji wiedział, czym jest prawdziwa bieda i ciężka praca. W czasie II wojny światowej przeżył wysiedlenie, a potem jako dziesięciolatek, za jeden posiłek dziennie, bez wynagrodzenia, pracował przymusowo w gospodarstwie niemieckim. Absolwent „Kaspra” - słynnego LO im. Kasprowicza w Inowrocławiu, miał wielki szacunek dla wiedzy i chętnie się uczył. Na pamięć znał strofy „Pana Tadeusza”, fragmenty „Dziadów” czy losy Konrada Wallenroda oraz bohaterów Słowackiego, Krasińskiego. Literatura przez całe życie pozostała jego wielką miłością. A ukochanego poetę - Jana Kasprowicza, jak twierdził ostatnio z uśmiechem schorowany już mocno Ksiądz Prymas, z pewnością odnajdzie w niebie, pośród wielkich prymasów, ojca i matki…
Jego marzeniem były studia polonistyczne, ale ostatecznie wstąpił do seminarium. Po przyjęciu w Gnieźnie święceń kapłańskich w roku 1956 doświadczył represji stalinizmu, władze nie chciały bowiem wyrazić zgody na jego przydział do parafii i musiał mieszkać u matki. Potem był duszpasterzem w poprawczaku i katechetą w szkole. W 1958 r. został wysłany przez kard. Wyszyńskiego na studia do Rzymu. Tam, niczym Herbertowski „barbarzyńca”, miał okazję po raz pierwszy zetknąć się z wielką kulturą, z pasją zwiedzał rzymskie zabytki, ślady starożytności. Poznał też przyszłych biskupów i kardynałów, m.in. Szokę czy Lustigera, miał okazję obserwować trzech kolejnych papieży.
Po powrocie do Polski świetnie wykształcony młody ksiądz, znający biegle języki obce, w końcu 1967 r. został sekretarzem Prymasa Wyszyńskiego. Zamieszkał w Warszawie. Wtedy nie wiedział, że w stolicy spędzi resztę życia. I że tu zostanie pochowany.
Postawił krzyż w Katyniu
Reklama
Prymasostwo kard. Glempa nieuchronnie ewoluowało w kierunku kolegialności wśród biskupów i konieczności „tracenia”, a raczej „oddawania” kolejnych funkcji. Zanim to jednak ostatecznie nastąpiło, musiał mierzyć się z rzeczywistością. Najpierw - lat 80., kiedy to zaczęła się jego wielka przygoda z Polonią. Rodaków odwiedzał na wszystkich kontynentach. Najbardziej wzruszające były chyba spotkania na Wschodzie, m.in. w Grodnie, Brześciu, Pińsku czy Nowogródku. Polacy po raz pierwszy od wielu lat widzieli tam katolickiego biskupa. Witali kard. Glempa owacyjnie, z polskimi flagami, klęcząc na ulicach prosili o błogosławieństwo, a polscy księża w konspiracji odprawiali z nim Msze św., władze komunistyczne bowiem zakazywały zgromadzeń publicznych.
Trzeba też pamiętać, że to właśnie kard. Glemp był pierwszym chyba od czasów Napoleona hierarchą, który dotarł do Moskwy. W 1988 r. wziął tam udział w obchodach tysiąclecia chrztu Rusi. Odbył wtedy rozmowę z Andriejem Gromyką, ministrem spraw zagranicznych ZSRR, upominał się o prawa dla Polaków. To w czasie tej wizyty kard. Glemp domagał się postawienia krzyża w Katyniu. Uzyskał na to pozwolenie od władz ZSRR. Mało kto pamięta dzisiaj, że to właśnie dzięki Prymasowi, jego odwadze i determinacji, krzyż stanął w miejscu zamordowania polskich oficerów przez Sowietów.
Żadnych osobistych interesów
Prymasowi Glempowi przyszło się skonfrontować z przemianami roku 1989 i z pierwszymi latami demokracji w Polsce w latach 90. XX wieku. Dzięki temu, że delegował przedstawicieli Episkopatu do obrad „okrągłego stołu”, pomógł w rozmowach władzy i opozycji i w rezultacie przyspieszył zmiany ustrojowe w Polsce. Oceny historyczne tego faktu są różne, ale na pewno intencje kard. Glempa były tu szczere. Jak sam wyjaśniał: „Robiliśmy wtedy, co było możliwe, by doprowadzić do zmiany ustroju bez rozlewu krwi. Już wtedy miałem zresztą przekonanie, że nadchodzi koniec komunizmu, że system się rozpada. Obrady «okrągłego stołu» uważałem za ważny krok naprzód. Trudno było się nie angażować w te przemiany. Kościół zawsze był z narodem i czuł się odpowiedzialny za naród”.
Reklama
Rok 1989 stanowił też cezurę dla prymasostwa w Polsce, nastał bowiem nuncjusz apostolski, w związku z czym kard. Glemp stracił uprawnienia legata papieskiego.
Od roku 1989 widać też, jak prymas Glemp, konsekwentnie nie chcąc być politykiem, musiał wciąż angażować się w życie publiczne. Nie stronił wówczas od ostrych jednoznacznych wystąpień, jak choćby przy okazji tzw. sprawy Żochowskiego czy zwycięstwa Kwaśniewskiego w wyborach prezydenckich w 1995 r., kiedy stwierdził, że jest to „zwycięstwo neopogaństwa”, a „społeczeństwo jest chore, jeszcze nie wyzdrowiało z poprzedniego systemu”. Zdecydowaną postawę kard. Glempa widać było także wtedy, gdy jednoznacznie poparł przywrócenie religii w szkołach państwowych, przede wszystkim zaś w wystąpieniach dotyczących ochrony życia, kiedy toczyła się batalia o uchwalenie w Polsce nowej ustawy antyaborcyjnej. Najostrzej wybrzmiało wtedy jedno z kazań Prymasa na Jasnej Górze, w którym stwierdził: „Dla ludzi mówiących śmierci «tak» nie może być miejsca przy ołtarzu”.
Dzięki jednoznacznej postawie kard. Glempa sukcesem zakończyła się walka o ratyfikację konkordatu. Prymas przyczynił się też do znalezienia kompromisu i uchwalenia nowej konstytucji w roku 1997. Prowadzona przez niego w tym okresie „polityka” pokazała zmianę pozycji Kościoła w wolnej Polsce - stał się on mediatorem oraz beneficjentem przemian.
Reklama
Posługę prymasa Glempa trzeba wreszcie odnieść do pielgrzymek papieskich, to on bowiem przyjmował Jana Pawła II w Polsce w imieniu całego Kościoła. Nie wolno też zapomnieć o wielkiej idei Prymasa, jaką była budowa Świątyni Opatrzności Bożej. Kard. Glemp tak bardzo o nią zabiegał, że w końcu zarzucano mu chęć zrealizowania osobistych planów i ambicji, zmierzających do pozostawienia po sobie pomnika. Poraził wszystkich szczerością, gdy w jednym z wywiadów dla KAI stwierdził: „Co do osobistych ambicji, to nigdy nie myślałem o tym w takich kategoriach - żadnych osobistych interesów tu nie ma. Przecież, jak przypuszczam, nie doczekam końca budowy i poświęcenia świątyni. Nawet w swoim testamencie wydałem polecenie, by pochowano mnie w archikatedrze św. Jana. Jeśli dopuściłem się tu jakichś uchybień, to mam nadzieję, że Opatrzność odpuści mi moje grzechy”.
Nowa epoka
Ostatnie lata jego życia to czas nieustannego „tracenia” - funkcji, godności, urzędów.
Najpierw, w roku 2004, przestał być przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski, zakończyła się bowiem jego druga kadencja. Stracił tym samym uprawnienia do: zwoływania posiedzeń biskupów, reprezentowania Kościoła na zewnątrz, podpisywania listów pasterskich czy kierowania zaproszeń do papieża. Prymasostwo stanowiło już tylko funkcję honorową, nie wiązało się ze sprawowaniem władzy w Kościele. Od tego momentu było widać, że kard. Glemp był ostatnim prymasem łączącym polski Kościół, pełniącym jednocześnie funkcję prymasa i przewodniczącego Episkopatu.
W roku 2007 przestał pełnić urząd arcybiskupa metropolity warszawskiego. Z rezydencji przy Miodowej, po 27 latach, jako najważniejsza dotąd osoba w polskim Kościele, przeprowadził się do niewielkiego mieszkania na plebanii przy kościele św. Anny w Wilanowie. Nie robił z tego problemu. Sam rozpakowywał książki z kartonów i cierpliwie układał je na półkach. A potem, razem ze swoim rodzonym bratem, przewiózł część swoich rzeczy do Inowrocławia, gdzie został utworzony Instytut Prymasa Glempa.
Reklama
Kiedy natomiast ukończył 80 lat, 18 grudnia 2009 r., przestał pełnić ostatnią funkcję, która mu jeszcze została: prymasa Polski. I tak naprawdę ta właśnie data była momentem największego przełomu - zarówno w życiu kard. Glempa, jak i całego Kościoła. Prymasostwo bowiem, zgodnie z wolą Stolicy Apostolskiej, przestało być związane z Warszawą i powróciło do Gniezna. Śmierć kard. Glempa, z punktu widzenia historii, niczego tu już nie zmienia. Na nowo przypomina jedynie, że wraz z rokiem 2009 nastała zupełnie nowa epoka w Kościele, o której sam Prymas mówił: „Nastały nowe czasy i nowe potrzeby” - godząc się na taki bieg spraw.
Nierozumiany za życia
Niezaprzeczalnie jest to przełomowe prymasostwo w dziejach. Kard. Glemp przeprowadził polski Kościół przez okres przemian ustrojowych i nie pozwalając mu uwikłać się w politykę, wprowadził go w nowy okres historyczny - z modelu z jednym wyrazistym liderem do sytuacji, w której tego lidera nie ma. Prymas spluralizował Kościół, odpowiadając na wyzwania czasu wolności. Za aprobatą prowadzonego przez kard. Glempa Kościoła weszliśmy też do Unii Europejskiej.
Nie ulega wątpliwości, że zostanie on zapamiętany jako przywódca Kościoła odchodzącego już w przeszłość, jako kapłan starej daty w dobrym tego słowa znaczeniu, duchowny - niemodny dziś manager zatroskany przede wszystkim o wymiar religijny ludzkiego życia. Jako ten, który nadał kształt Kościołowi i przygotował go na życie w nowej epoce dziejów.
Kard. Glemp będzie postrzegany również jako hierarcha, który do ostatnich dni swego prymasostwa musiał stawiać czoło coraz trudniejszym wyzwaniom, także z powodów czysto osobistych. Przesuwał się powoli w cień, z pozycji jednoosobowego przewodnika narodu na rzecz koncyliacyjnego przywódcy Kościoła.
Nie była to rola łatwa. Wymagała dystansu do siebie i ogromnej pokory, a ta cnota obok roztropności bezsprzecznie całe życie go cechowała i z pewnością umożliwiła przyjęcie zmian w życiu z tak wielkim spokojem.
Reklama
Dziś staje się widoczne, jak pasuje Norwidowskie: „Nie trzeba s i e b i e, wciąż s i e b i e, mieć środkiem…” do prymasa Glempa - człowieka, hierarchy, który o dobro Kościoła się troszczył, nigdy o własne. Wszystko to widać wyraźnie, ale tylko wtedy, gdy wyjdzie się poza schematy myślenia i uproszczone sądy nieumocowane w faktach, także poza obiegowe, zdawkowe opinie, oparte na emocjach chwili. Kiedy spojrzy się na życie i działalność kard. Glempa uczciwie - jak na to zasługuje - łatwo dostrzec, że ten wierny kontynuator linii prymasa Wyszyńskiego, cieszący się uznaniem Jana Pawła II, to nie tylko kapłan wierny swemu powołaniu, ale człowiek wielkiego formatu, szlachetny i uczciwy.
Kiedy pytałam Księdza Prymasa, jak chciałby zostać zapamiętany, bez namysłu odpowiedział: „Jako człowiek szczery, działający w duchu wiary”. Te słowa mówią same za siebie. To cały Józef Glemp. Człowiek - kapłan.
Przez całe życie w postawie wyprostowanej, nie dbał o zaszczyty. Te przychodziły i odchodziły same, a on ich nie zatrzymywał. Oklaski traktował jak „echo świata”, więc nie czekał na nie. Inną miarą mierzył świat. Nie wchodził w koligacje, alianse, zależności. Dlatego był samotny. Na tę samotność zresztą - samotność z wyboru - przystał.
Nie był też za życia rozumiany przez współczesnych. Taka jednak jest logika dziejów. Jak pisał Norwid: „Każdego z takich jak Ty świat nie może/ Od razu przyjąć (…)”.
Resztę dopowie historia.
Pewne natomiast jest jedno - że życie kard. Józefa Glempa zostało spełnione. I mógłby Ksiądz Prymas powtórzyć dziś słowa sięgające starożytności: „Feci quod potui” - Zrobiłem, co mogłem.