- Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią. [...] W tej sytuacji bezczynność byłaby wobec narodu przestępstwem. Trzeba powiedzieć dość, trzeba zapobiec, zagrodzić drogę konfrontacji, którą zapowiedzieli otwarcie przywódcy „Solidarności - te słowa generała Wojciecha Jaruzelskiego usłyszeli wszyscy w tamtą niedzielę. Od tego niedzielnego poranka w tonacjach muzyki poważnej nadawano przemówienie generała, że socjalizmu bronić będziemy jak niepodległości… Później pojawili się dziennikarze w wojskowych mundurach. I jeżeli jeszcze ktoś nie wierzył, że władza w obronie przed własnym narodem wprowadziła stan wojenny, to można było przekonać się o tym następnego dnia. „Nowiny” z 14 grudnia informowały na pierwszej stronie: „Ogłoszenie stanu wojennego na obszarze PRL”. Mieszkańcy Rzeszowa i regionu obserwowali uważnie poczynania władz, jak zresztą całe społeczeństwo, Polacy za granicą.
Reklama
Wojsko, milicja, kontrole, internowania, głuche telefony. Koniec legalnego istnienia „Solidarności”. Godzina milicyjna i szok po brutalnym tłumieniu strajków i demonstracji z pierwszych dni stanu wojennego. Pacyfikacja Stoczni Gdańskiej, Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Świdniku, Huty im. Lenina, zakładów we Wrocławiu, śląskich kopalni. Wreszcie tragedia kopalni „Wujek”, którą prasa skwitowała słowami: „(...) oby krew przelana na Śląsku otrzeźwiła prowokatorów i uzmysłowiła szaleńcom, że droga konfrontacji prowadzi donikąd. Władza nie cofnie się, bo nie ma się gdzie cofać”. Społeczeństwo także nie zamierzało się cofać. Wręcz przeciwnie, z każdym dniem robiło krok ku wolności.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
„(...) Nie podejmujcie walk Polak przeciw Polakowi” - prosił prymas Józef Glemp. Kościół także stał się miejscem oporu i protestu wobec stanu wojennego. Dla wielu był jedynym źródłem pociechy i bezpieczeństwa. Las rąk z palcami kształcie litery V podczas śpiewu „Boże coś Polskę” dawał poczucie jedności i nadziei na „wiosnę naszą”. Oczy wszystkich kierowały się w stronę Watykanu. Wiedziano, że tam był ktoś, kto mimo oddalenia stał się duchowym przywódcą Polaków, którego słowa „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej Ziemi!” stały się hasłem do szukania drogi do wolności. Wolności, jak dzisiaj wiadomo, trudnej i często źle rozumianej.
Społeczeństwo w tej „wojnie z narodem” przyjęło zasadę biernego oporu. Protestem stawało się noszenie przypiętych do ubrania znaczków „Solidarności”, w późniejszym okresie maleńkich oporników. Formą protestu było też zaprzestanie kupowania prasy, czy oglądania telewizji. Stan wojenny zapoczątkował nowy okres w stosunkach władza - społeczeństwo. Ta pierwsza coś tam reformowała, wprowadzała w życie, ogłaszała... a społeczeństwa to w ogóle nie obchodziło. Zajęte swoimi sprawami doczekało się zniesienia stanu wojennego w 1983 r. i przeczekało okres „normalizacji”.
Reklama
Decyzja z 1981 r. było ostatnią próbą utrzymania władzy przez komunistów. Poprzez WiN, październik 1956 r., grudzień ’70, czerwiec ’76, „Solidarność” i stan wojenny społeczeństwo wywalczyło rok 1989. Czy to doceniamy? Spowszednienie wolności jest niebezpieczne. „O tamtych czasach, czasach wielkiej próby sumień trzeba pamiętać, gdyż są one dla nas stale aktualną przestrogą i wezwaniem do czujności: aby sumienia Polaków nie uległy demoralizacji” - te słowa Jana Pawła II są szczególnie aktualne.
Coraz częściej nie pamiętamy, że po wojnie wymordowano, a cały czas prześladowano najlepszych ludzi, że sejm nie był parlamentem, że „oni” odebrali obywatelstwo Andersowi i innym. Nie pamiętamy ZOMO i ognisk na ulicach, piwnic UB, cenzury, jazgotu stacji zagłuszających, kolejek po wszystko, kartek… Można odnieść wrażenie, że prawie niczego już nie pamiętamy. Zwłaszcza nie pamiętamy, jak przysięgaliśmy samym sobie, że to wszystko im zapamiętamy... Jak jest tak naprawdę z naszą pamięcią?
Andrzej Filipczyk, wiceprzewodniczący ZR „Solidarności”: - Stan wojenny to było zaskoczenie. Wprawdzie część działaczy ówczesnej „Solidarności” o tym mówiła, ale realnie mało kto myślał, że może coś takiego nastąpić. Raczej brano pod uwagę możliwość interwencji zbrojnej wojsk Układu Warszawskiego. Kiedy stan wojenny stał się faktem, część ludzi była przerażona, część podejmowała działania nie tylko biernego oporu. Za to płaciło się często po latach, czego sam doświadczyłem. W pierwszych latach stanu wojennego dało się czuć sprzeciw ludzi, choć go bali się wyartykułować, bo spadały na nich represje. Z czasem zaangażowanie społeczne było mniejsze, represje zniechęcały do aktywnej działalności. Dla nas stan wojenny był próbą obrony władzy przed społeczeństwem, przed utratą władzy. Ta utrata była już niemal faktem, ale władze jeszcze chciały odsunąć ten moment. Stąd prowokacje, morderstwa księży… Mnie stan wojenny dał bodziec do działalności w sprzeciwie, ale byli i tacy, którym podciął skrzydła. Stan wojenny pozostawił w życiorysach Polaków ślady, które nigdy nie zniknęły.
Roman Jakim: - Z soboty na niedzielę usłyszeliśmy komunikat o stanie wojennym. Ale w pierwszej chwili nie bardzo zdawaliśmy sobie sprawę, co tak naprawdę się wydarzyło. Dopiero jak zamilkły telefony, autobusy nie jeździły, zmilitaryzowano przedsiębiorstwa, zrozumiałem, że władza wypowiedziała wojnę narodowi. Tak to z perspektywy czasu odbieram. Nie było dialogu, nie było woli prawdziwych rozmów ze strony władz. W 1982 r. część pracowników WSK - w tym także ja - została wezwana na tzw. karną kampanię, na ćwiczenia wojskowe w jednostce karnej w Czerwonym Borze, na którą trafiali też ludzie z grupą inwalidzką, którzy nigdy w wojsku nie byli, albo już wiek nie pozwalał na służbę wojskową. To były trzy miesiące upokorzenia. Ideologiczna wojna ze społeczeństwem.
Wojciech Buczak, przewodniczący ZR „Solidarności”: - Dla mnie 13 grudnia przebiegał wyjątkowo, ponieważ przebywałem służbowo w stoczni gdańskiej. Już w czasie lotu do Gdańska obserwowaliśmy w lasach na północ od Warszawy na polnych drogach kolumny transportowe wojska. Nie wyglądało to na manewry, a w samej stoczni panował niepokój. 12 grudnia byliśmy na morzu i nic nie wiedzieliśmy o stanie wojennym. Nad ranem 13 grudnia dotarła do nas wiadomość. Poza łącznością z dyspozytorem z portu nie było żadnego kontaktu „ze światem”. Żadna rozgłośnia, ani Wolna Europa, ani BBC, nie podała jeszcze tej wiadomości. Przychodziły na myśl wspomnienia z 1970 r., myśleliśmy że w Polsce trwają walki… W porcie stoczniowcy wzywani byli do opuszczenia stoczni, słyszeliśmy komunikaty mówiące, że w przeciwnym razie wkroczy wojsko. Sytuacja była bardzo napięta. Czołgi i wojsko stały już przed bramą nr 2, były też tłumy gdańszczan. Byłem świadkiem, jak mieszkańcy Gdańska zaczęli rozmawiać z żołnierzami, nie był żadnej agresji, ktoś ponaklejał znaczki „Solidarności” na wieżyczkach czołgów, powkładano kwiaty w lufy dział. Po paru godzinach wojsko wycofano spod stoczni. Przez miasto przejechały czołgi oklejone znaczkami „Solidarności”… Wieczorem ściągnięto liczne oddziały ZOMO i demonstrowano siłę władzy. Tworzono poczucie strachu i zagrożenia. Nie widzieliśmy już wkroczenia ZOMO do stoczni, ponieważ niemal pustym pociągiem wróciliśmy do Rzeszowa. Tu można było zauważyć, że pierwszy szok minął, zaczęliśmy organizować pomoc internowanym. Stan wojenny przerwał proces pokojowej wymiany ustroju. Wbrew oczekiwaniom władz nie doszło do walk, do rozlewu krwi, choć ofiary były. To dzięki postawie „Solidarności” i takim ludziom, jak choćby ks. Jerzy Popiełuszko. Stan wojenny to był stracony czas dla Polski, dziś bylibyśmy w o wiele lepszej sytuacji.